01. Rise Up
02. Native Blood
03. Dark Roots Of Earth
04. True American Hate
05. A Day In The Death
06. Cold Embrace
07. Man Kills Mankind
08. Throne Of Thorns
09. Last Stand For Independence
Rok wydania: 2012
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.testamentlegions.com/
Żywa legenda amerykańskiego thrashu – grupa Testament – powraca z długo
wyczekiwanym następcą chłodno przyjętego „The Formation Of Damnation” z
2008 roku. Na ich nowe dzieło przyszło nam trochę poczekać – na
szczęście nie aż 9 lat, jak to miało miejsce w przypadku następcy
genialnego „The Gathering”.
Złowieszczo nazwany „Dark Roots Of Earth” zdobi równie mroczna grafika,
kolorystycznie przywołująca na myśl obraz „Souls Of Black” z 1990 roku
(dawno to było, co? ehh.. jak ten czas leci). Ale sentymenty na bok!
„True American Hate” to pierwszy kawałek, który wyszedł na światło
dzienne i idealny zapalnik – zanęta. To tłusty, kaloryczny numer,
ładunek nieskrępowanej energii, techniki oraz metalowej werwy. Obok
nowinek i innowacji słychać w nim po prostu stary dobry Testament. To
jakby przejażdżka zmodernizowanym autem trasą szybkiego ruchu spod znaku
„The Gathering” czy „Demonic”. Odnośnie „Demonic” – wspomnieć należy,
że i tym razem partię perkusji nagrał ceniony bębniarz Gene Hoglan
(znany z udziału w m.in. Death, Dark Angel, Strapping Young Lad). Żeby
podsycić i tak napiętą atmosferę, Testament uraczył nas drugim kawałkiem
„Native Blood”. Ten bardziej melodyjny, chwytliwy, duchem zbliżał się w
zamierzchłe czasy, tym samym nie zrywając z obecnym wizerunkiem
zespołu. Oba utwory udowadniały wysoką formę zespołu i co tu dużo mówić –
chciało się do cholery więcej!
Oczekiwanie dobiegło końca, nerwowy uśmiech wpełza na twarze, lekko
przygryzane paznokcie zdradzają skromne zaniepokojenie, pojawia się myśl
– czy to będzie to.. Kurcze, to jest właśnie TO!. Ekipa z Testament tym
razem wspięła się na wyżyny własnych możliwości nagrywając fenomenalny
materiał. Ten jest połączeniem wszystkiego tego, co w Testament
najlepsze. „Dark Roots Of Earth” to nowa jakość, metalowa werwa, ciężar,
świeżość. To fenomenalne ujęcie testamentowej stylistyki z lat 90 –
tych, ale bez zjadania własnego ogona. Może to zabrzmieć dziwnie, ale
Chuck Billy i spółka rozwinęli skrzydła robiąc kolejny krok naprzód.
Premierowe kompozycje to zestaw dziewięciu diabelnie niebezpiecznych
pocisków. O niewypałach nie ma mowy, każdy utwór posiada to coś. Jest
melodyjnie, szybko, wolno, soczyście i zaj…..e dobrze! Każdy kolejny
kawałek to klika minut cholernie dobrego metalowego łojenia. Na pierwszy
front dostajemy po twarzy wysoko kalorycznym „Rise Up”. Noga sama
chodzi, a głowa nie pozostaje temu obojętna. Dobre riffy, świetna sekcja
rytmiczna i potężny wokal Chuck’a. Uczta dla uszu! Kolejny „Native
Blood” podtrzymuje szybkie obroty i atakuje jeszcze większą dawką
melodii. Jest dobrze! Przy okazji numeru tytułowego robi się bardziej
klimatycznie, mroczniej. Atmosfera przypomina „Trail Of Tears” choć w
tym przypadku jest mniej balladowo. Utwór posiada zadziorne elementy,
agresywne chórki, przyspieszenia. Potem próbka prawdziwej amerykańskiej
nienawiści i kolej na ciężki „A Day In The Death” przywołujący na myśl
lata 90 – te. Pojawia się również „podwójna stopa”, punktowanie,
zwolnienie i ciekawe gitarowe solo, które przywołuje na myśl
megadeth’owe wojaże za czasów Friedman’a. Po ciężkich batach pora na
trochę melancholii i w tej roli ujmujący „Cold Embrace”. Testament
potrafi „ładnie” zagrać, czego nieraz (szczególnie w przeszłości)
mogliśmy doświadczyć (The Legacy, The Ritual). Stopniowana, nastrojowa
ballada z jajami, bez lukru i pudru.
Kto w tym momencie nie odsapnął, do końca albumu już tego nie zrobi – do
ostatnich taktów jazda! Świetnie wypada (tylko na wstępie kojący)
żywiołowy „Throne Of Thorns” z klimatyczną wstawką wokalną przed solówką
i lekko orientalną specyfiką. Również zamykający całość „Last Stand For
Independence” nie obniża lotów, atakując nas ciętymi niczym brzytwa
riffami, szybkimi solówkami i żywiołową motoryką. Człowiek chłonie
dźwięki niczym polski rząd nasze pieniądze. Chce się więcej a tu psikus,
koniec… Szczęśliwcy mogą nabyć wersje rozszerzoną z dodatkowymi
coverami (Queen, Scorpions, Iron Maiden) i dłuższą wersją „Throne Of
Thorns” – myślę, że warto.
Testament wytoczył potężne działo, które bez dwóch zdań miażdży metalową
mocą, pozostawiając w cieniu swojego poprzednika. Fani thrashu niech
śpieszą do sklepów, bo nie wyobrażam sobie by taki krążek nie zasilił
domowej kolekcji każdego szanującego się sympatyka metalu. Stara gwardia
daje radę i udowadnia, że emerytura jeszcze nie dla nich. Młodzi niech
słuchają i się uczą! „Dark Roots Of Earth” niech zapuści swoje mroczne
korzenie w naszych domach. RISE UP… WAAARRR!
9-10/10 (nie mogę się zdecydować)
Marcin Magiera