1. The Beginning
2. Afterlife
3. Mind Destruction
4. Together Apart
5. Behind The Mask
6. Brand New Sin
7. Deep Inside
8. The Maze
9. Evil Machine
10.Tree Of Lie
11.Game Of War
12.The End
Rok Wydania:2010
Wydawca: Revolution Records
„Tree Of Lie” grupy Terminal to jeden z tych albumów na który się oczekuje. Zwłaszcza gdy ma się okazję widzieć zespół w akcji na żywo i to co potrafią zdziałać na scenie. Charyzma i żywiołowość muzyków, ich umiejętności i sama muzyka potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć. Terminal to chyba jeden z najbardziej dynamicznych zespołów jakie znam i widać po nich jaką ogromną frajdę sprawia im to co robią. Co do samej płyty to pierwsza pochwała należy się za samą oprawę. Album wydano w formie otwieranego na dwie strony digipacka z fantastyczną grafiką na okładce przedstawiającą usychające drzewo, którego konary układają się w charakterystyczne logo zespołu, na tle ziejących pustką drapaczy chmur obwieszonych flagami (również ze znakiem firmowym grupy). Wszystko to w zimnej szaro-pastelowej tonacji. Jedynym żywszym akcentem są dwa małe zielone listki które wiszą na gałęzi. W środku standardowo książeczka z tekstami (niestety bez tłumaczeń) również w szarej tonacji, zdjęcie muzyków oraz wszystkie niezbędne informacje, które na płycie znaleźć się powinny.
Co natomiast jeżeli chodzi o treść muzyczną? Dla mnie płyta jest bardzo dobra. Przeszło 50 minut tego czego tak naprawdę oczekiwałem śledząc ich koncerty. Wszystko zaczyna się bardzo nastrojowo. „The Beginning” bardzo łagodnie wprowadza nas w nastrój spokoju i wyciszenia. Wstęp na fortepianie, wiolonczela, dyskretnie brzmiąca w tle sekcja smyczkowa, przytłumiona perkusja, delikatne riffy gitarowe i uzupełniające to wszystko dźwięki klawiszy. Wszystko to trwa dosłownie parę chwil… i to byłoby na tyle jeżeli chodzi o spokój na tej płycie. Przynajmniej przez kolejne pięć utworów. Jeżeli na tym Terminalu pierwszy „odprawiany” utwór to mała delikatna awionetka to kolejne utwory to już bombowce strategiczne, i to te najcięższe. Dalej jest już twardo, bezkompromisowo i po prostu ciężko. Ale ciężko w bardzo pozytywnym tego słowa brzmieniu. Kanonada uderzeń na perkusji, mnóstwo ciężkich momentami thrashowych wręcz riffów, wszystko to podbudowane na mocno brzmiącym basie, uzupełnione świetnym tłem instrumentów klawiszowych i fantastycznymi solówkami. Doskonale brzmi na tym tle wokal Daniela Moszczyńskiego, który doskonale operuje tonacją i natężeniem swojego głosu by uzyskać jak najlepszy efekt nie bojąc się nawet użyć ogromnego wrzasku dla lepszego efektu. Również użycie w niektórych utworach przez niego tuby dodaje swoistego „amerykańskiego” charakteru utworom. Klimat zmienia się na tej płycie jak w kalejdoskopie. Nie ma czasu żeby się znudzić. Gdy organizm zaczyna przyzwyczajać się do ogromnej dawki adrenaliny którą wyzwalają kawałki takie jak „Afterlife”, „Mind Destruction”, „Together Apart”, „Behind The Mask” czy też „Brand New Sin” znienacka pojawia się rodzynek w postaci delikatnej „pościelówki” jaką jest „Deep Inside” gdzie ponownie słyszymy fortepian, delikatne dźwięki saksofonu i spokojny wyciszony wokal. Gdy uspokajamy się przy niej i nabieramy ochoty na coś romantycznego pojawiają się kolejne bombowce „The Maze”, „Evil Machine”, „Tree Of Lie” i „Game Of War” burząc spokój naszej duszy. Nawet w pojedynczych utworach zmiany tempa i nastroju bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Nigdy nie podejrzewałem, że można pokusić się na przykład o próbę wkomponowania w tak ciężką i bezkompromisowo twardą muzykę lekkiego klimatu jazzowego jak to ma miejsce np. w utworze „Brand New Sin”. Naprawdę fajnie to brzmi.
To bardzo dobry album. Umiejętności i warsztat techniczny muzyków to górna półka, każdy z nich ma swoje „pięć minut” na płycie żeby się wykazać swoim talentem. Fenomenalne są klawiszowe wariacje Daniela Grupy, świetnie brzmią gitary Patryka Żukowskiego i Jacka Rychłego, dynamicznie pracuje bas Bartka Pietscha (rewelacyjne solo w „Evil Machine”) a i perkusję Grzegorza Dziamka czuć każdą częścią ciała. Jeżeli szukacie płyty, która naładuje Was energią i skopie Wam tyłek – polecam, jeżeli lubicie ciężkie dźwięki gitar, mocny bas i kanonadę perkusji – polecam, jeżeli chcecie posłuchać co można wycisnąć z instrumentów klawiszowych – polecam, jeżeli chcecie posłuchać jak można przemycić odrobinę jazzu w tak ciężkiej muzyce i wmieszać w nią dźwięki fortepianu, saksofonu, sekcje smyczkową i dźwięki harfy – też polecam. Nawet jeżeli nie szukacie tego wszystkiego też polecam tą płytę. Dla samej przyjemności obcowania z jakością jej produkcji. Dawno nie słyszałem krążka, który brzmiałby technicznie tak fantastycznie. Dynamicznie i przestrzennie. Naprawdę kawał dobrej roboty. Niestety w tej beczce miodu jest łyżka dziegciu. Wydaje mi się, że trochę za bardzo przereklamowano udział w jej nagraniu Virgila Donatiego. Utwór w którym zagrał na mnie nie zrobił żadnego specjalnego wrażenia z całym szacunkiem dla jego umiejętności. Trochę mało został wyeksponowany. Grzegorz śmiało dałby radę go zastąpić. Tego jestem pewien. Widziałem jak muzycy z Terminala grają na żywo i są w stanie poradzić sobie bez korzystania z pomocy.
9/10
Irek Dudziński