1. Flood
2. Forever
3. Helpless
4. Touch
5. Every Move We Make
6. This Moment
7. In Other Words
8. A Passenger
9. Off the TV
10. Grain of Faith
11. Over Me
Rok wydnia: 2002
Wydawca: Sanctuary Records
http://operationmindcrime.com
Śmiało
mogę powiedzieć, że jestem fanem Geoffa Tate’a. Jednak jego pierwsza
solowa płyta wydana w 2002 roku była dla mnie ciosem. Nie pierwszym, bo
rodzima formacja notowała właśnie gwałtowny zjazd formy, jednak po
wydaniu dramatycznego Q2k wieści o płycie solowej były światełkiem w
tunelu… które okazały się niestety nie wyjściem z mroku lecz światłami
lokomotywy, która rozjechała ostatki nadziei. Płyta zatytułowana po prostu „Geoff Tate”, szokowała przede wszystkim rytmiką i aranżacjami instrumentów. Nawet jeśli gdzieś pojawiał się niezły motyw, wykonany był w zupełnie nie przystający do wyobrażeń fana sposób. W tle pojawiało się wiele brzmień perkusyjnych, o których istnienie powinniśmy podejrzewać automat. Gdzieś w wolniejszych tempach próbowałem łapać się elementów znanych – melodii i klimatu. Dla przykładu taki „Helpless” zawiera miłe dla ucha gitary akustyczne, ale większość tych patentów tłamszą loopy. Poza tym wielokrotnie odnoszę wrażenie, że Geoff wzorował się na jazzowej konwencji śpiewając co innego niż grała kapela. Owszem, gdzieś po drodze pojawiają się dźwięki którym można przypiąć łatkę „world music”, momentami odnoszę wrażenie, że danego utworu nie powstydziłby się Sting, innym razem w głowie pojawia się raczej porównanie do Sinatry, a sam utwór może mógłby zawojować audycje radiowe (szczególnie w godzinach nocnych). Poprzednie dwa zdania prowadzą do konkluzji, że oprócz brzmień akustycznych pierwszoplanowym instrumentem bywa tu bas. W każdym razie jest instrumentem uwypuklonym w produkcji. Ale to z kolei dobrze, bo równoważy swoim organicznym głębokim brzmieniem wspominane elektroniczne elementy perkusyjne. Z pewną masochistyczną wytrwałością co pewien czas wracam do tego materiału. I za każdym razem dochodzę do wniosku, że to nie do końca muzyka dla mnie. Owszem, w dalszym ciągu uwielbiam głos Geoffa, a nawet jego inne albumy, ale trudno powiedzieć abym darzył tą płytę sympatią. Owszem. Szacunek, za odwagę, za walory artystyczne… Ale raczej słucham tej płyty aby sam siebie przekonać czy do niej dorosłem. I odpowiedź do dziś brzmi – „NIE”. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie twierdzę, że to jest płyta zła, ale zawiera elementy nieprzyswajalne przez fanów nie tylko metalowych dźwięków. A może to cały czas kwestia niespełnionych oczekiwań -„MOŻE”. Zapewne kiedy Geoff Tate (nieważne pod jakim szyldem) wyda kolejny album – powrócę ponownie do jego pierwszej płyty solowej. Może moja percepcja rozwinie się i zaakceptuje płytę. W końcu nie takie rzeczy trafiały do mnie po latach. Czas pokaże. Tymczasem w dalszym ciągu jest to dla mnie raczej ciekawostka. Już nie krzywię się na te dźwięki, już jestem w stanie słuchać albumu w całości… i nie to że się zmuszam, tylko sprawdzam czy tym razem zaskoczy. Jak na razie „JESZCZE NIE ZASKOCZYŁO”. Być może jestem w mniejszości, którą cieszy rozpad Queensryche. Nie rozumiem wiader pomyj, które fani wylewają na jeden lub drugi odłam. Ja cieszę się, że powstały dwie kapele oferujące fanom coś wartościowego. Będę zatem trzymał kciuki zarówno za kolejne wydawnictwa Queensryche, jak i Operation: Mindcrime… może nawet czas przyniesie nam płyty wydane pod brandem Geoff Tate? Mariusz S. |