1. Devour The Light
2. The Storm
3. Desperations
4. Kings Of Rats
5. Prisoner
6. The Wolf, Threat, The Whore
7. The Argument
Rok wydania: 2016
Wydawca: Tarpan
https://www.facebook.com/tarpanofficial/
Niekiedy
okładka płyty czy też sama nazwa zespołu mylnie lub w ogóle nie
zdradzają, z czym możemy mieć do czynienia. Tak też wygląda sytuacja w
przypadku zmotoryzowanej, przynajmniej nazewniczo, grupy Tarpan. Sami
przyznacie, że wybór nazwy jest co najmniej ryzykowny, no chyba, że
prezentowane dźwięki oscylują wokół specyfiki punkowej, może hip –
hopowej, a tak w tym przypadku nie jest. Zespół pochodzi z Poznania i tworzy go czerech jegomości, a to, co grają sami określają, jako cyt. „Tarpan to nawet nie jest proste granie, to jest pierdolone barbarzyństwo”. Brzmi dobitnie, czyż nie? Znowu okładka, jak widać, nie czaruje wyszukaną formą, zdobi ją popularny niegdyś samochód (taka niby terenówka, często wykorzystywana w budownictwie tudzież rolnictwie, czego młodsi obywatele mogą nie pamiętać). Graficznie panowie dociążyli wydawnictwo w swojski sposób, a jeżeli komuś mało – niech wie – na odwrocie opakowania stoi „terminator” rolnictwa w stanie spoczynku. Tyle w kwestii graficznej, a co z muzyką? Prehistoria, hymny ku czci motoryzacji z PRLu, ki czort w tym drzemie? No i w tym momencie sam byłem mile zaskoczony. Spodziewałem się wesołej, skocznej muzysi w lekkim „enejowym” wydaniu, tudzież wulgarnej dawki blokowego hip – hopu, a tu proszę, niespodzianka! Tarpan to poważny zawodnik, który niczym słynny samochód sprzed lat swoją wagę ma. Tonażem potrafi przywalić, co już na wstępie oddaje „Devour The Light”. Utwór niespiesznie rozkręca atmosferę przywołując na myśl stylistykę Black Sabbath (przynajmniej na początku), w skrócie jest wolno i diabelnie ciężko. W dalszej części robi się gęściej, pojawiają się elementy sludge metalu oraz klimaty a’la Soulfly, głównie z uwagi na wokale (śpiew Adama Tila budzi skojarzenia wobec Maxa Cavalera). Tak też przedstawia się ogólny charakter całego „Ruins”, który ma ewidentnie metalowe zacięcie. Pojawiają się także (znamienne dla Sepultutra czy Soulfly) „wtrącenia etniczne”, choć nie są one aż tak zaakcentowane, chodzi głównie o motorykę utworów. Być może wynika to z fascynacji zespołu twórczością ww. grup. Materiał ubrano w przyjemne brzmienie; całość prezentuje się naturalne, dźwięk jest lekko stłumiony, ale w pozytywnym sensie. Również dzięki temu „Ruins” jest tak wyraźnie dociążony. Poza tym kompozycje nie wykazują skłonności do pośpiechu, dominują wolne, i średnie tempa (choć znajdziemy okazjonalne wyjątki), co jeszcze bardziej podkreśla masywną atmosferę. Sporadycznie występują melodyjne fragmenty, wówczas zespół zarzuci bardziej nośnym riffem, jak to ma miejsce w „Kings Of Rats”, którego motyw przewodni może przypominać krajowy Illusion. Pewną małą, aczkolwiek istotną ciekawostką jest to, że wielkopolska brygada przemyca w swojej muzyce pierwiastek nastrojowego grania lat 90 – tych. Nie jest to, co prawda szczególnie uwypuklone, ale z drugiej strony nie pozostaje bez znaczenia. Można to uznać, jako skromnie zarysowane tło, nadające całości fajnego klimatycznego wydźwięku. Poza tym od czasu do czasu pojawiają się nastrojowe wstawki instrumentalne, utrzymane w lżejszej formie, urozmaicając ogólny charakter płyty. Jeżeli chodzi o teksty, niewiele mogę o nich powiedzieć (niestety ich nie zamieszczono) oprócz tego, że przy okazji „The Argument” skorzystano z twórczości Williama Blake’a (co podaje informacja na opakowaniu). W tym też utworze gościnnie zaśpiewał były wokalista Blindead, Patryk Zwoliński. To nie jedyny gość na płycie, bo w „Devour The Light” można usłyszeć Arka China. Nawet, jeżeli Tarpan w ogólnym rozrachunku może nie wywołuje euforii, a oryginalnością nie grzeszy, to o porażce nie ma mowy – tłusty plusik za pierwiastek nastrojowości. W kwestii wizualnej efekt finalny nie pozwala na obojętność, choć skojarzenia, jakie budzi rodzą (u mnie) mieszane odczucia. Chodzi głównie o to, że muzyka jakby nie miała swojego odwzorowania w grafice i odwrotnie – może zamysł był dobry, ale na tym koniec. To, co istotne to fakt, że panowie znają się na rzeczy i wiedzą jak się gra, potrafią porządnie przyładować, również ciężarem. Dlatego sympatycy grania w stylu Soulfly, Crowbar, Down itp. powinni znaleźć tu coś dla siebie. Album dość solidny i ciekawy, szczególnie dla miłośników nowoczesnego, soczystego ciosu. 7/10 Marcin Magiera |