DVD 1: Metropolis Studio, Londyn (6 czerwca 2016)
1. No Bitter End
2. Eagle Eye
3. Sing For Me
4. Love To Hate
5. The Living End
6. Medusa
7. Calling From The Wild
8. Victim
9. Of Ritual
10. Die Alive
11. Innocence
12. Until My Last
13. Breath
14. Too Many
DVD 2: Teatro della Luna, Mediolan (29 listopada 2016)
1. Against The Odds
2. No Bitter
3. End
4. 500 Letters
5. Eagle Eye
6. Demons In You
7. Lucid Dreamer
8. Shameless
9. The Living End
10. Calling From The Wild
11. Supremacy
12. Tutankhamen
13. Ever Dream
14. The Riddler
15. Slaying the Dreamer
16. Goldfinger
17. Deliverance
18. Until Silence
19. The Reign
20. Mystique Voyage
21. House of Wax
22. I Walk Alone
23. Love To Hate
24. Victim of Ritual
25. Undertaker
26. Too Many
27. Innocence
28. Die Alive
29. Until My Last Breath
Wydawca: earMusic
Rok wydania: 2018
http://www.tarjaturunen.com
Tarja Turunen to nietuzinkowa wokalistka, która najjaśniejszym blaskiem
błyszczała w Nightwish. Później bywało z tym różnie – mnie jej solowe
płyty wydają się płytkie, bo brakuje w nich „tego czegoś”. Zmieniłem
swoje zdanie, kiedy w październiku zeszłego roku zobaczyłem ją na żywo.
Przygotowując płytowe podsumowanie roku przypomniałem sobie o tym
koncercie i z ciekawości sięgnąłem do ostatniego DVD Tarji,
zatytułowanego „Act II”.
Jest to zapis dwóch koncertów, jakie wokalistka zagrała wraz ze swoim
zespołem. Pierwszy z nich to bardzo intymny, kameralny występ, który
odbył się legendarnym Metropolis Studio w Londynie. To chyba
„najmniejszy koncert świata”, bo publiczność liczy może ze dwadzieścia
osób, zaś na program składają się piosenki z niewydanego wówczas jeszcze
albumu „The shadow self”. Zabieg dość ryzykowny, bowiem zwykle zespoły
traktują takie granie dla kilkunastu osób jako rozgrzewkę przed
zbliżającą się trasą lub chęcią zarobienia w szybki sposób dużej fortuny
(patrz Kiss). W przypadku siedemdziesięciopięciominutowego studyjnego
koncertu Tarji mamy jednak do czynienia z pełnym profesjonalizmem,
zarówno samej wokalistki, jak i pozostałych muzyków. Grają tak, jakby
znajdowały się przed nimi tysiące osób, jedynie z początku Tarja jest
lekko onieśmielona, lecz już po chwili całe napięcie znika. Można by
podejrzewać, że te kilka metrów kwadratowych studia sprawi, że zespół
wybierze te bardziej nastrojowe nuty. Jednak nic bardziej mylnego. W
programie londyńskiego koncertu są oczywiście delikatne klimaty, ale
także i także te, które sprawiają, że budynek przy Chiswick High Road z
pewnością trząsł się w posadach. Z prozaicznych powodów nie zobaczymy tu
snopów kolorowych świateł, które są nieodłącznym elementem każdego
koncertu, ale za to w zamian mamy klimat w postaci czerni i bieli zapisu
obrazu. Sprawia to, że występu nie traktuje się w kategorii „zbędny
dodatek”, ale bardzo przyjemnie się go ogląda, a jeszcze lepiej słucha,
chłonąc każdą nutę.
Drugim koncertem zamieszczonym na „Act II” jest występ podczas „Shadow
shows tour” w Mediolanie w listopadzie 2016 roku (tydzień później Tarja
zagrała w Polsce). W porównaniu z pierwszym koncertem na niniejszym
wydawnictwie skład zespołu minimalnie się zmienił: grającego na
wiolonczeli Maxa Lilję zastąpił argentyński gitarzysta Julian Barrett, a
perkusistę Ralfa Gustke podmienił Timm Schreiner. Reszta składu
pozostała bez zmian – za klawiszami Christian Kretchmar (fantastycznie
grający Chopina w Metropolis Studio), na gitarze gra Alex Scholpp, na
gitarze basowej zaś Kevin Chown. Na potrzeby DVD zadbano o wyjątkową
lokalizację: Teatro della Luna. Wydawać by się mogło, że teatr nie jest
dobrym miejscem na metalowy, bądź co bądź, koncert. I takie jest
pierwsze wrażenie, gdy startują pierwsze takty intra i gdy później już
zaczyna ruszać cała muzyczna machina z „No bitter end” na czele. Na
szczęście włoska publiczność szybko orientuje się, że krzesła, na
których siedzą to tylko część wyposażenia teatru i wstaje ze swoich
miejsc.
Z początku głos Tarji nie jest perfekcyjnie krystaliczny – daje się
słyszeć lekką chrypkę (zmęczenie trasą?). Jednakże z piosenki na
piosenkę nabiera on już właściwych kolorów, stając się mocny i operowy,
kiedy trzeba. Wielkie uznanie dla samej Tarji, bo niewiele jest
wokalistek, potrafiących śpiewać „zwykłym” głosem, by po chwili, bez
łapania oddechu, wejść w sopranowe rejestry, doskonale i z wyczuciem
poruszając się po pełnej palecie barw swojego głosu. A skoro już jestem
przy kolorach – w przeciwieństwie do pierwszego występu ten już emanuje
kolorowym, koncertowym światłem, a za muzykami na niewielkich ekranach
rozgrywa się również akcja: fragmenty wideoklipów, zdjęcia czy też
odpowiednie oświetlenie, podkreślające dramaturgię danego utworu.
Koncert trwa blisko dwie godziny i obfituje w wiele świetnych
fragmentów. Jednym z moich ulubionych jest „Lucid dreamer’. To chyba
jest ten moment, kiedy Tarja brzmi najefektowniej. Równocześnie to jeden
z tych numerów, który rozwija swoje skrzydła właśnie na żywo. Jakże
blado brzmi on w wersji studyjnej! Zresztą nie tylko on, takich utworów
jest tu znacznie więcej, by wspomnieć chociażby o „Calling from the
wild” z głęboko brzmiąca gitarą. Piorunujące wrażenie robią też
fragmenty, w których Tarja „ściga się” z chórkami i multiplikacją
swojego głosu, puszczoną z taśmy.
Są także i muzyczne niespodzianki, jak na przykład kilkuminutowy set z
czterema utworami Nightwish, połączonymi w pomysłowy medley. I nie są to
te najbardziej znane kawałki, co dowodzi, że Tarja nie idzie na
łatwiznę i nie daje swej publiczności oklepanych numerów. Zamiast tego
mamy kapitalne intro z „ Tutanhamena”, przechodzące w „Even dream”,
który jeszcze szybszym krokiem zmienia się w „The riddler”, zaś powrót
do przeszłości kończy „Slaying the dreamer” ze znakomitą solówką w
wykonaniu Alexa, który również w pewnym momencie chwyta za mikrofon i
zmienia się wokalnie w Marco Hietalę. Widać, że zarówno publika, jak i
zespół świetnie się bawi przy tych numerach. Niestety po tym iście
ognistym fragmencie następuje mały repertuarowy zgrzyt: na scenę wjeżdża
piosenka „Goldfinger”, będąca motywem przewodnim jednego z filmów o
Jamesie Bondzie. Tarja to jednak inna klasa wokalna niż równie wyjątkowa
Shirley Bassey, a na dodatek chyba nie do końca mogła się zdecydować
jak zaśpiewać tę piosenkę (nisko czy operowo?). Skutkiem tego wykonanie
wyszło zupełnie nijako. Na szczęście to jedyny zbędny kawałek w
zestawie, a od tego momentu jest już wyłącznie wyśmienicie. Wszystko
zaczyna „Deliverance” z przepięknymi wstawkami na klawiszach i jeszcze
lepszymi momentami na wokalu.
Potem nadchodzi czas na jeszcze jedną niespodziankę: zespół odkłada
elektryczne instrumenty, by na chwilę wczuć się w atmosferę teatru. Jest
akustycznie, bowiem Tarja nie bała się poeksperymentować i zmyślnie
przearanżowała swoje piosenki, dając im nowego, magicznego, nieco
intymnego ducha. Najlepiej chyba wypada tu „I walk alone” z nieco
paryskim posmakiem. Po zakończeniu fragmentu akustycznego magia rządzi
dalej, ale wchodzi na nowy, bardziej ognisty poziom w postaci
dramaturgicznej zagrywki na klawiszach w „Love to hate” i późniejszym
„Victim of ritual”. To są kolejne rewelacyjne fragmenty koncertu. Nie
ukrywam, że w nowej wersji „Bolera” zakochałem się od pierwszego
odsłuchu, jednak dopiero na żywo słychać, jak kapitalny jest to numer.
Najpiękniejszym (obok części akustycznej) momentem występu jest jednak
przede wszystkim utwór „Too many”, który od samego początku do ostatniej
sekundy przeszywa na wszelkie możliwe sposoby (pojawia się on również w
występie „londyńskim”). Największa magia dzieje się pod koniec, kiedy
wraz z oddalającym się głosem Tarji gaśnie światło, a publiczność jak za
dotknięciem magicznej różdżki siedzi jak zaczarowana i wyczekuje do
samego końca, by podziękować za wspaniałe chwile. Nie pogniewałbym się,
gdyby koncert zakończył się właśnie w tym momencie, bo trzy ostatnie
szybkie kawałki wydają się już zbędne (wiem, wiem, jest tam jeszcze
„Until my last breath”…).
Szczerze mówiąc nie spodziewałem się po Tarji aż tak świetnego
wydawnictwa. Od samego początku wszystko jest przemyślane (włącznie ze
wspaniałymi zdjęciami, wykonanymi specjalnie podczas sesji na florenckim
starym mieście). Warto zajrzeć do bonusów, gdzie czekają wywiady z
członkami zespołu (na backstage’u) oraz samą Tarją (podczas spaceru po
Florencji) oraz galerie zdjęć, także fanowskich. A jaka jest sama Tarja?
Potrafi być drapieżna, buntownicza i solidnie przyłożyć porządnym
metalowym graniem, by za chwilę czarować delikatnym głosem i brzmieniem
gitary akustycznej. Potrafi poruszać się po niesamowicie wielkim
obszarze muzycznego oceanu. Niewielu artystów jeszcze ma tę zdolność.
8,5/10
Mariusz Fabin