TANZWUT – 2000 – Labyrinth der sinne

1. Tanzwut
2. Extase
3. Lugner
4. Bitte Bitte
5. Labyrinth
6. Niemals Ohne Dich
7. Die Drohne
8. Der Wachter
9. Dammerung
10. Was Soll Der Teufel Im Paradies
11. Gigolo
12. Ikarus
13. Gotterfunken

Rok Wydania: 2000
Wydawca: EMI
http://www.tanzwut.com/


Wędrując po różnych szlakach muzyki metalowej warto czasem zejść odrobinę w bok, by poszukać czegoś nieco innego. Jakiś czas temu zacząłem interesować się muzyką inspirowaną średniowieczem. W tej materii jednym z najlepszych zespołów jest pochodząca z Niemiec grupa Corvus Corax (łac. Kruk). Muzycy w głównej mierze wykorzystują różnego rodzaju instrumenty średniowieczne – rogi, dudy, kozy, bębny, liry korbowe itp. To wszystko okraszone jest śpiewami między innymi po łacinie, w starofrancuskim, staroskandynawskim. Corvus Corax czasem również robi małe skoki w bok. Jednym z nich jest grupa Tanzwut, założona w 1998 roku przez muzyków grających wówczas na co dzień w grupie Corvus Corax (Teufela, Castusa, Wima, Teca, Brandana i Koll.A). Nazwa tego projektu została zaczerpnięta od określenia zbiorowej psychozy, która nawiedziła XIII-wieczną Alzację i Niemcy – w jej wyniku mieszkańcy tych krain na swój sposób się kołysali, co sprawiało wrażenie, że wszyscy tańczą. Czym zatem różni się Tanzwut od Kruka? W odpowiedzi na to pytanie posłużę się drugim w jego dyskografii krążkiem o tajemniczym tytule „Labyrinth der sinne” („Labirynt zmysłów”). Wejdźmy więc w ten labirynt. Początkowo niepewnie, w towarzystwie dziwacznych dźwięków, by potem rammsteinowym, ciężkim gitarowym riffem wgnieść w ziemię. Właśnie tak, bo oto Krucza Kompania postanowiła przenieść swoje palce z piszczałek dud na gryfy gitar, pałeczki i perkusję, nie dając się jednak przy tym zakurzyć swoim ulubionym instrumentom, ponieważ ich wysokie corvusowe tony również otwierają ten album i są na nim bardzo dobrze słyszalne.

Wróćmy zatem do muzyki – w tle, spomiędzy dud i elektronicznych ozdobników wyłaniają się pierwsze wersy utworu „Tanzwut” („…inter Deum et Diabolum semper musica est…”), które przy okazji stanowią także tytuł jednej z corvusovych płyt. Idealne połączenie między tym co stare, a tym co nowe. I szybko przechodzimy do refrenu – nie jest on szczególnie wymyślny pod względem tekstu (po prostu „tanz-wut”), lecz to, co się dzieje w tle jest kwintesencją tej nazwy. Szaleńcza pogoń dud i gitar: łatwo można sobie wtedy wyobrazić grajków obracających się wokół własnej osi. Warto też zwrócić uwagę na zaśpiewy wzięte niemal z chorałów. I rzeczywiście tak jest, w tle kościelne organy wybornie połączone są z chórkiem, diabelskim śpiewem Teufela, elektroniką i ciężkimi gitarami. Bardzo dobre rozpoczęcie, szybko krótko i na temat.

Kroczymy dalej przez labirynt, a jego następnym zaułkiem jest „Extase”. Zjeżdżamy w dół i znów ciężkie gitary, lecz tym razem grają tylko w tle, bo główny riff wykonują dudy. Bardzo dobrym pomysłem jest wyważenie klawiszy z wyśpiewującymi kolejne słowa Teufelem, a gdzieś w tle młoty kują stal. Obsesyjny, grany na dudach refren wyśpiewany wraz z Kruczymi mnichami nadaje ton do rytmicznego skakania, tańcowania (tanzwutowania?) w ekstazie…. Równie krótki utwór co poprzednik, i to chodzi: ma być szybko i na temat. I tak właśnie jest.

Następny krok w czeluść muzycznego labiryntu to opowieść o złodziejaszku („Lügner”). Ciekawy elektroniczny wstęp i przygrywająca mu koza, niemal wyśmiewająca bohatera. Również Teufel śpiewa z pogardą. A przeszywający szept: lügner zostaje rozbrojony przez rewelacyjną sekcję rytmiczną i gitarę. W refrenie mamy pełen złości i trwogi okrzyk – Złodziej…!!!!. wraz z prześmiewczą grą na dudach. Potem jest już tylko poszukiwanie owego rzezimieszka przez ciekawą grę klawiszy i gitary. Również i tu znalazła się ciekawa szydercza gitara jako łącznik. Bardzo ciekawa i wybornie zaśpiewana opowieść.

Zmierzamy teraz w inną uliczkę owego labiryntu – to uliczka coveru, jednego z dwóch na tym albumie. To utwór „Bitte, bitte” z repertuaru legendy niemieckiego punka, Die Ärtze. Jak zatem wypada nowa wersja? Bardzo tanzwutowo: ciekawa melodia oryginalnych klawiszy została zastąpiona przez jeszcze lepszą grę na dudach, co spowodowało, że kawałek dostał drugie życie. Cała reszta natomiast jest równie dobra jak oryginał. Bez straty cennych sekund natychmiast i z klubowym niemal brzmieniem przechodzimy w tytułowy „Labyrinth”. Na szczęście to tylko intro, które szybko zostaje przerwane gitarami i ciekawą grą dud, przywodzącą na myśl najlepsze koncertowe dokonania Corvus Corax. Tym razem Teufel brzmi nieco inaczej, kojarząc się w pierwszej chwili z Tilo Wolffem z Lacrimosy. Głęboko, nisko, nieco szyderczo, ale to nadal ten sam człek z różkami na głowie. Ciekawy refren, jak i zresztą cały utwór sięga korzeniami lat 80. XX wieku i złotej ery new romantic – dużo elektroniki, gitary i dopiero gdzieś w tle stempelek w postaci dud.

Lecz oto przychodzi kolej na bardzo ciekawą i niezwykle przeszywającą balladę – „Niemals ohne dich”. Zaczyna się dosyć nieballadowo, jakieś dziwne klawisze, niby robot. Jednak potem następuje to, co najlepsze w tym kawałku – zwrotka: bardzo głęboki głos Teufela recytujący miłosne wyznania, a w tle równie podniosłe klawisze, a potem refren: chóralnie śpiewane słowa „niemals ohne dich…”, które bardzo dobrze współbrzmią z grą dud. Natomiast to, co się dzieje w drugiej zwrotce, kiedy wszystko gra dla tej jedynej, od klawiszy przez sekcję rytmiczną, bas, po smyki, wywołuje ciary na plecach. Warto również wsłuchać się w wersy, które z zaangażowaniem i wiarą w odzew wykrzykuje Teufel – odpowiadają mu jedynie bębny. Tak, to niewątpliwie najlepszy utwór jaki Tanzwut stworzył…

Kolejną odsłoną labiryntu jest „Die Drochne”. W tym kawałku obok elektroniki mamy szaleńczy pościg dud, piszczałek, rogów i wszystkiego, co dmuchane za ciężkimi gitarami i niemal cedzonymi przez zęby słowami Teufela. „Die Wächter” to z kolei ciekawy hejnał grany na początku przez dudy i świetnie zgrany z dyskotekowym rytmem automatu perkusyjnego. Pomimo klubowego rytmu coś jest w tym kawałku, co każe pod niego tupać, tańczyć, skakać i hopsać.

Początek kolejnego utworu, „Dammerung”, kojarzy się natomiast z The Prodigy. Przez chwilę jest bardzo elektronicznie i niespokojnie, ale po to, by dać dojść do głosu instrumentom dętym. I wtedy jest już tak, jak być powinno, czyli mrocznie, ciężko, ale i zarazem melodyjnie. Oryginalną zagrywką jest gra rogów w tle podczas refrenu. Mamy zatem też do czynienia z klimatami electro/dark wave i to w połączeniu z instrumentami, o których w electro można pomarzyć…

Do wyjścia z labiryntu pozostały jeszcze cztery utwory. Pierwszym z nich jest „Was soll der Teufel im Paradies” („Co diabeł robi w raju”). Niespokojny początek na klawiszach. Również niespokojnie dzieje się podczas zwrotki, a bardzo efektownie robi się tuż przed refrenem, kiedy to w rytm uderzeń młota o metal razem chóralnie śpiewają corvusovi mnisi. Potem już gładko, bardzo radośnie i rockowo wraz z dudami i Teufelem. Do tej pory mieliśmy pokaz umiejętności gry na różnych instrumentach (gitarze basowej i klawiszach) oraz chóralnych śpiewów. Tu następuje natomiast niezwykle przeszywający fragment, gdzie do głosu dochodzi alter ego Tanzwuta, czyli stary prawdziwy Corvus Corax. Robi się wtedy bardzo średniowiecznie, ale i też niesamowicie rockowo. Dwa odległe światy, a tak idealnie współgrające.

„Gigolo” posiada ciekawe intro, grane na gitarze i piszczałkach, sam utwór w warstwie instrumentalnej nawiązuje natomiast trochę do czasów weneckich. Bardzo łatwo można sobie wyobrazić tanzwutowych grajków podczas karnawału w Wenecji. Tu też króluje elektronika połączona z gitarowymi riffami – niezwykle pogodny i wyśmienity utwór do tanzwutowania. „Ikarus” to lekki smooth swing z ciekawym podkładem na klawiszach, a także grze na rogach. Niezwykle klimatyczny Teufel bardzo niskim głosem zaprasza do śpiewu swoich przyjaciół z Corvus Corax a także kilku gości.

Czas powoli się wyjść z labiryntu. Ostatni utwór („Götterfunken”) to drugi na albumie cover. I tu pełne zaskoczenie – bo to nic innego jak tanzwutowa wersja „Ody do radości” Ludwiga Van Beethovena. Elektronika plus główny motyw „Ody…” grany na dudach robią piorunujące wrażenie. Ale ponieważ Tanzwut nigdy nie idzie na skróty, postanowił na podstawie tego tematu stworzyć zupełnie nową piosenkę. Do tego celu posłużyły z kolei słowa jednego z wierszy J. W. Goethego. I jak to wypadło? Paradoksalnie, jako całkiem oryginalne, bo tanzwutowe zakończenie bardzo dobrej płyty. Albumu, który łączy w sobie bardzo dużo różnych nurtów – od muzyki średniowiecznej, przez metal, po wszelkie rodzaje dobrze przemyślanej muzyki elektronicznej. Albumu, który ma bardzo różne odcienie – tak jak i różne odcienie ma muzyka rockowa i metalowa. Tak jak i różne mogą być zmysły, ukryte w labiryncie muzyki.

W pierwszym okresie działalności Tanzwut wydał cztery albumy, a w 2006 roku nastąpiło zawieszenie jego działalności. Jednak w 2010 roku, po odejściu Teufela i kilku innych muzyków z Corvus Corax postanowiono przywrócić Tanzwut do życia. Dziś zespół ten tworzy swoją muzykę wg dwóch przepisów. Pierwszy z nich to właśnie ten, który znamy i lubimy najbardziej (metalowo-elektroniczny), natomiast drugi podobny jest do tego, czym wciąż zaskakuje nas Corvus Corax – średniowieczny, bez gitar, automatycznych perkusji i elektroniki. W obu przypadkach zawsze jest to jednak muzyka wyborna.

8/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *