TANK – 2010 – War Machine

1. Judgement Day
2. Feast Of The Devil
3. Phoenix Rising
4. War Machine
5. Great Expectations
6. After All
7. The Last Laugh
8. World Without Pity
9. My Insanity

Rok wydania: 2010
Wydawca: Metal Mind
http://tankofficial.com/



Właściwy człowiek na właściwym miejscu. To pierwsza rzecz, która wpadła mi do głowy kiedy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki wyśpiewane przez Doogiego White’a na nowej płycie Tank.
Do jego głosu przekonałem się przy okazji pojawienia się wokalisty na albumie „Stranger in us all” – Rainbow, później śledziłem jego karierę, kiedy to pretendował na nowego gardłowego żelaznej dziewicy… ale najbardziej chyba jego wokalizy przypadły mi do gustu w Rising Force, Malmsteena.
Kiedy zatem wpadła mi w ręce płyta „War Machine” grupy TANK, przyznałem że chyba ponownie White trafił do zasłużonej grupy o statusie legendy.
Co jeszcze lepsze – nowy album heavy metalowych wyjadaczy (w odświeżonym naturalnie składzie), jest cholernie dobry. Łączy w sobie nowoczesne standardy produkcji z naturalnym brzmieniem lat 80-tych.
Energia jaką krzesa z siebie zespół udziela się słuchaczowi, melodie wkręcają w głowę, a riffy powodują mimowolne tupanie, a nawet machanie głową…
I teraz paradoks. Riff przewodni, a Tucker i Evans rzeźbią solówki – robią to z takim urokiem, że bywają to najlepsze fragmenty utworów. W przeciwieństwie do utworów innych zespołów, gdzie takie fragmenty wydają się po melodii przewodniej przymusową zapchajdziurą.
Bardziej może drażnić powtarzanie refrenów (notabene dobrych – ale ileż można), jak w utworze tytułowym. Widać i słychać, że kolejna zwrotka będzie miała więcej do powiedzenia, niż kolejne kilka wersów refrenu… a może w tym konkretnym utworze nuży kwestia, że refren nie jest zbyt wyszukany.
Oczywiście jeśli ktoś spodziewa się nowoczesnej płyty, czy też jak w przypadku niektórych artystów bywa, osadzenia własnego stylu gdzieś w brzmieniach elektronicznych czy metalcore’owych (co stało się ostatnio popularne) – może być zawiedziony.
Tank gra taki metal do jakiego byliśmy przyzwyczajeni przez klasyczne zespoły w latach 90-tych. Zespół hołduje gitarowemu graniu mimo kilku smaczków, jak choćby delikatne smyki w balladzie „After All”.
Na albumie nie brakuje koncertowych pewniaków, do których zaliczyłbym otwierający album „Judgement Day” czy „The Last Laugh”. I jeszcze jedna uwaga – album przez całą długość trwania nie traci na mocy i energii. Każdy kolejny utwór jest dobry, a zespół nie odpuszcza ani nie serwuje wypełniaczy. W całość naturalnie wkomponowały się fragmenty spokojniejsze – piorunuje ten z wieńczącego album My Insanity.
Cała płyta wprawdzie utrzymana jest w średnich tempach, ale nie powinna zawieść fanów heavy metalu. Mamy do czynienia z porządną, wyrównaną płytą – której największą wadą jest chyba niezbyt wyszukana okładka.

8/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz