SYLVAN – 2009 – Force of Gravity

01. Force of Gravity (5:12)
02. Follow Me (4:39)
03. Isle in Me (6:00)
04. Embedded (3:30)
05. Turn of the Tide (6:53)
06. From the Silence (5:43)
07. Midnight Sun (5:12)
08. King Porn (7:31)
09. Episode 609 (6:00)
10. God of Rubbish (4:01)
11. Vapour Trail (14:30)

Rok Wydania: 2009
Wydawca: Progrock Records


Sylvan swoimi poprzednimi albumami zawiesił wysoko poprzeczkę dla płyt kolejnych. Przy okazji albumu „Force of Gravity” pewną niewiadomą mogła być osoba nowego gitarzysty… fani grupy zapewne o ten ostatni czynnik byli zupełnie spokojni, bowiem Jan Petersen doskonale sprawdził się na trasie.
Spodziewałem się bardzo dobrej płyty. Po „Presets”, która miała trudniejsze zadanie – przebić się przez genialny „Posthuman silence”, byłem przekonany, że Sylvan nie wstrząśnie swoimi fanami, jednak utrzyma wysoki poziom… być może nawet zanotuje lekką zwyżkę formy.
Spodziewałem się bardzo dobrego albumu i dokładnie taki otrzymałem.

Sylvan na „Force of Gravity” prezentuje nam styl do którego zdołaliśmy się przyzwyczaić. Charakterystycznym nieodmiennie elementem są przestrzenne gitary i pełne pasji wokalizy.
Tak naprawdę mimo wielu zaskakujących partii, połamanych rytmów, ciężkich riffów, czy czasem pełnych szaleństwa wypluwanych fraz przez wokalistę, ogólne wrażenie jest takie, że albumowi „Force of gravity” bliżej do „Posthumous silence” niż do „Presetes”. Utwór tytułowy, następnie „Isle in Me”, czy zmienny „Turn of the tide” swobodnie można uznać za kontynuację stylistyczną. Na uwagę zasługują partie orkiestry, wplecione w muzykę bardzo subtelnie i wpasowujące się w nią doskonale.
Jeśli chodzi o wspomnianą zmianę gitarzysty – Jan wczuł się w klimat zespołu i słuchacz nie odczuje zmian – w każdym razie nie na gorsze. Oprócz wspomnianych połamanych patentów i ciężkich partii („Follow me” czy „King Porn”) znajdziemy tu sporo gitar akustycznych czy płaczących solówek osadzonych gdzieś na pograniczu stylu Gary’ego Moora czy Steve’a Rothery’ego.
Wbrew pozorom elementem, który nie wzbudził we mnie euforii są żeńskie partie wokalne w „Midnight Sun”. Utwór ten wydaje mi się przez ich zastosowanie nieco bardziej… typowy, żeby nie powiedzieć pospolity.
Część fanów zapewne odnajdzie tu również elementy charakterystyczne choćby dla „Artifictial Paradise”, jak na przykład smaczki bardziej popowych klawiszy (początek „From the silence”). Czy pewien ulotny klimat kasyna.
Zaskakujący jest z kolei ze wszechmiar rockowy „God of rubbish”, który dzięki prostym riffom i energetycznie wyśpiewanym frazom, będzie zdecydowanie stanowił utwór godny zapamiętania.
Siłą rzeczy najbardziej zróżnicowany utwór to najdłuższy – „Vapour Trail” z kapitalnymi riffami, gitarami akustycznymi, orkiestrą, świetnymi partiami pianina i wokalizami, w które Marco Glühmann wkłada całe serce. To co warto pochwalić, to fakt iż album zaczynają i kończą utwory świetne, bez których przyznam – nie wyobrażam sobie koncertów grupy. Sprawia to, że albumu mamy ochotę posłuchać kolejny raz.

Myślę, że około połowę kompozycji na albumie mógłbym określić mianem świetnych, kilka intrygujących… i może ze dwa utwory, których pewne partie nie do końca mnie przekonują. Sprawia to jednak, że podchodzę do albumu z pewnymi oczekiwaniami – i jestem w stanie podczas kolejnych przesłuchań odkrywać coś nowego, jeśli nawet nie w sferze muzycznej, to tekstowej. Zwracam np. baczniejszą uwagę na zdanie, które poprzednio traktowałem jako mniej ważne. A i tym razem Sylvan porusza tematy ważne lub ciekawe.

Sylvan jest zespołem, który od lat prezentuje nam niezmiennie wysokiej jakości kunszt muzyczny. Niesprawiedliwym byłoby się po nich spodziewać za każdym razem albumu, który zdeprecjonuje pozycję poprzednich.
Uważam jednak, że za kilka lat z perspektywy czasu „Force of Gravity” będzie postrzegany jako jeden z lepszych albumów grupy.

9/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz