SUN CAGED – 2007 – Artemisia

01. Lyre’s Harmony
02. A Fair Trade
03. Unborn
04. Bloodline
05. Painted Eyes
06. Engelbert the Inchworm
07. Afraid to Fly
08. Dialogue
09. Departing Words
10. Doldrums

Rok wydania: 2007
Wydawca: Lion Music


Mimo, że byłem zwolennikiem pierwszego albumu Sun Caged zmiany personalne w zespole nie wstrząsnęły mną. Desant z Sun Caged pod nazwą Sphere of Souls nagrał świetny album, a nowy wokal Sun Caged pojawił się już na DVD Marcela Coenena napawając fanów optymizmem.

Zespół po zmianie za mikrofonem nie utracił nic ze swojej tajemniczości, a i klimat nostalgii słyszalny jest w liniach melodycznych. I chyba ten mariaż ciężkich gitar i wysokich wokaliz ze szczyptą dobrze dobranych klawiszy stanowi o unikalności muzyki Sun Caged. Ciężko to zawrzeć w recenzji, ale atutem płyty jest całokształt wrażenia, klimat… ale też każdy element z osobna. Dawno nie używałem takiego określenia wobec albumu progmetalowego, ale muzyka zawarta na Artemisia jest po prostu piękna. Co ciekawsze mam ten album ponad pół roku i za każdym razem słucham go z wypiekami na twarzy… a po przesłuchaniu motywy na długo pozostają w głowie. Marcel Coenen świetnym kompozytorem jest i basta. Trzeba mieć nie lada talent, żeby napisać tak lotną a zarazem tak ambitną muzykę, aby przeplatać przestrzeń i akustykę z brutalnymi i ciętymi riffami. Na albumie Artemisia królują długie kompozycje, jak na prog przystało. W typowo metalowe riffy wpleciono patenty rodem z rocka progresywnego. Mamy tu do czynienia z hammondami, walkami na solówki oraz zagrywkami dysonansowymi, które podane w odpowiedni sposób wydają być się wisienką na szczycie kompozycji. Oczywiście nie mogło zabraknąć utworu niemal instrumentalnego, który stanowi kwintesencję dźwięków zawartych na całym albumie… jest zmienny do granic możliwości, Marcel nie stroni w nim od agresywnych riffów, w najbardziej brutalnym fragmencie pojawiaja się nawet fragment śpiewany growlem (stąd moje określenie niemal instrumentalny). Niesamowity kontrast do przestrzennych akustycznych dźwięków utworu następnego. Jakby to banalnie nie zabrzmiało – normalnie wyjęło mnie z butów.

Mimo, że płyta nie należy do krótkich i skondensowanych, chłonie się ją jednym tchem. Trzeba też przyznać – nie wiem jak to się stało – że album wydaje się kontynuacją w linii prostej stylistyki debiutu. Możemy więc mówić o wypracowaniu własnego stylu.
Album ozdobiony jest ciekawą i nieco zaskakującą jak na prog metal okładką… ale to w dalszym ciągu fragment układanki zwanej „Artemisia”

9,5/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz