1. Fire On The Moon
2. Nomads
3. Emerald And Ash
4. Tubehead
5. Sleepers
6. Ghost In The Glass
7. Still Waters
8. Last Train To Istanbul
Rok Wydania: 2009
Wydawca: Wolfworks
Zza mgły wyłania się jakby znana mi sylwetka z nieodłącznym atrybutem w
ręku – gitarą. Mimo gęstej mgły nie ma wątpliwości kim jest ta postać,
to Steve Hackett.
Nie będę się wypierał tego, że do Hacketta mam szczególną słabość.
Zachowując obiektywizm stwierdzam fakt, że jest to jego najlepsze dzieło
od czasów „Darktown”(1999). Słabość, jak jej nie mieć skoro spod jego
palców wydobywają się takie dźwięki, które wprowadzają w stan totalnego
osłupienia, obojętnie czy dotknie on gitary elektrycznej czy klasycznego
pudła…
Wszystko zaczyna się odgłosem pozytywki, podobny motyw można było
usłyszeć już na wcześniejszych płytach artysty („Please Don’t Touch”).
„Fire of The Moon” to utwór który miałem przyjemność usłyszeć na żywo
podczas wizyty artysty w Inowrocławiu podczas Ino-Rock Festiwal 2009.
Szczerze muszę jednak przyznać, wówczas działo się tyle wspaniałego, że
utwór ten gdzieś mi umknął i nie doceniłem jego walorów. Kiedy jednak
zabrzmiał po raz pierwszy w domowym zaciszu po prostu oniemiałem. Ten
utwór po prostu powala! Powala jego kontrast: od subtelności po pełną
pasji ekspresję. To, że brzmi on tak potężnie jest nie tylko zasługą
Hacketta i jego gitary ale również wyjątkowego gościa, który zagrał na
tym jak i kolejnym z utworów. Jego basowe kanonady nadają tej kompozycji
ogromnej mocy. Każdy z zamieszczonych na płycie ośmiu utworów ma
niepowtarzalny, różnorodny klimat, jednak „Fire of The Moon” to
zdecydowany faworyt i chociażby dla tej kompozycji warto poznać tą
płytę.
W kolejnym z utworów „Nomads” do głosu dochodzi gitara akustyczna,
która przepełnia nas południowym, andaluzyjskim klimatem: kastaniety,
flamenco i cygańska aura. Rzec by się chciało: „Is The Devil From Spain
?” to jednak nie ten album i nie ta „Osada”.
Kolejna z kompozycji: „Emerald and Ash” zaczyna się niezwykle leniwie,
sennie i błogo. Subtelny wokal, subtelna gitara i dźwięk klarnetu w tle.
Mamy tutaj coś z klimatu Stinga, coś z Gordona Haskella, jednak klimat
wkrótce zmienia diametralnie, atmosfera gęstnieje i kompozycja jak w
szalonym śnie nabierając wręcz crimsonowej, rozschizofrenizowanej aury. W
końcowej fazie utworu wszystko wraca jednak do normy, jak podczas
seansu hipnozy następuje błogie wyciszenie, pstryk i powrót do
rzeczywistości („prawda i iluzja może mieć tą samą maskę”). Jest to
kompozycja na której usłyszeć można dwóch byłych, legendarnych
gitarzystów Genesis, bowiem obok Steva Hacketta na gitarze
dwunastostrunowej zagrał gościnnie sam Antony Phillips.
„Tubehead” to rzecz instrumentalna. Bardzo dynamiczna kompozycja z
genialnymi gitarowymi popisami. Gdybym nie wiedział, że to płyta
Hacketta pomyślałbym, że to fragment Vaia bądź Satrianiego.
Po tak ekspresyjnej dawce muzycznej, musiała nastąpić chwila wytchnienia
– „Sleepers”. Znowu akustyczne dźwięki którym towarzyszy fascynujące
symfoniczne dopełnienie. Utwór oczywiście także ewoluuje, staje się
dynamiczny, z porywającymi gitarowymi hackettowymi solówkami, to jakby
ścieżka dźwiękowa z zapierającego dech w piersiach obrazu filmowego. W
tym utworze również gościnnie wziął udział Anthony Phillips.
„Ghost in The Glass” – rozmarzona klasyczna gitara, w tle odgłos
ptaków, wreszcie ten charakterystyczny gitarowy płacz hackettowego
Gibsona. To w sumie instrumentalna miniatura muzyczna, coś na kształt
camelowego „Pressure Points”. Idealnym dopełnieniem jest tutaj gitara
basowa muzyka, którego również mogłem podziwiać na tegorocznym
inowrocławskim, progresywnym festiwalu: byłego członka Kajagooogoo –
Nicka Beggsa. Poczyna sobie nie gorzej niż yesowy wyjadacz Chris Squire.
Jeśli chcecie poczuć puls „Nowego Orleanu” albo po prostu poczuć bluesa,
to nadszedł właśnie idealny moment, ponieważ kolejny utwór – „Still
Wates” to klasyczne bluesidło ale tak nasiąknięte hackettowym mrokiem,
że nie można go z pewnością pomylić z chociażby z takimi parabluesmanami
jak Eric Clapton czy Garry Moore (wiadomo blues jest czarny).
W ostatnim z utworów: „Last Train To Istanbul”, znowu można poczuć
klimat orientu, wręcz zachłysnąć się zapachem przypraw i tureckiej
herbaty, nacieszyć się barwą bliskowschodnich bazarów jak również
monumentalnym pięknem tureckich minaretów. Tutaj znowu duża zasługa
zaproszonych gości: Roba Towsenda (saksofon), Johna hacketta((flet) oraz
Ferenca Kovacsa (skrzypce).
Nowa płyta Hacketta to fascynująca muzyczna podróż. Dzięki swej muzyce
zabiera nas w różnorakie, przepiękne zakątki, próbując idealnie oddać
klimat tych miejsc i zachłysnąć się ich kulturą. Od czasu do czasu
opuszcza więc pociąg, wyskakuje z wagonu dzierżąc w ręku swoja gitarę,
by grą sporządzić jakby muzyczna fotografię. Trzeba przyznać że fotograf
z niego wyborny.
Pewna płyta bezkonkurencyjnie królowała w mojej prywatnej klasyfikacji
na ulubiony album praktycznie przez cały rok, jednak w ostatnich
tygodniach mijającego roku sytuacja diametralnie się zmieniła. Okładkowa
mgła się rozwiała i stało się jasne: „Out Of The Tunnel’s Mouth” –
Steve Hackett. Płyta roku Anno Domini 2009 !
10/10
Marek Toma