1. Confrontation 3:59
2. Revival 4:26
3. Liquid Disease 7:10
4. Cold As A Lie 5:47
5. Midnight Mistress 8:31
6. New Season 5:12
7. Before The Dawn 4:00
8. More 10:12
Rok wydania: 2015
Wydawca: Lynx Music
http://www.stateurge.com
Po gorąco przyjętym płytowym debiucie (nie licząc Ep-ek oczywiście), wydanej w 2013 roku płycie „White Rock Experience”, wielu nagrodach (m.in. tej zeszłorocznej – nagrodzie im. Roberta „RoRo” Roszaka dla Najlepszego Wydawnictwa Progresywnego w roku 2014, którą odebrali na Festiwalu w Gniewkowie) zgodnie z przysłowiowym „kuj żelazo póki gorące”, Gdynianie idą za ciosem.
Drugi krążek w karierze każdego zespołu, którego debiut napotkał się z pozytywnym przyjęciem, jest zawsze pewnym wyzwaniem. Trzeba udowodnić nieprzypadkowość takiej sytuacji. Słuchając nowej płyty State Urge należy przypuszczać, że Gdynianie swoją nową muzyką chcieli osiągnąć nie tylko to, pragnęli obalić również pewien mit i zerwać łatkę, która zaczęła do nich przylegać, że ich white rock, to nic innego jak odgrzewanie floydowych klimatów. Na nowej płycie nie uciekają całkowicie od swych fascynacji muzyką Pink Floyd, ale nie są one już tak wyraziste jak na debiucie. A jako, że nie tylko Floydami człowiek żyje, dochodzą tutaj do głosu echa wielu inspiracji, z których czerpią tworząc swoją własną, białą wizję rocka, inspiracji zarówno tych starszych (Camel, Eloy…), jak i bardziej współczesnych (Archive, Coldplay…). Nagrali więc płytę, zdecydowanie bardziej ekspresyjną, bardziej żywiołową, bardziej nowocześnie brzmiącą, niż klimatyczne i przestrzenne „White Rock Experience”. Wydaje mi się, że może nawet nieco za bardzo chcieli ucięć od tych specyficznych, pięknych muzycznych przestrzeni. Nowa muzyka stała się więc momentami bardziej klaustrofobiczna. Owa muzyczna klaustrofobia obawia się często brzmieniem klawiszy, które budują specyficzny bardziej transowy klimat. Uciekło tutaj trochę magii, tej charakterystycznej gitarowej, gilmourowej mgiełki. Co nie oznacza, że ich nowe oblicze nie posiada muzycznej jakości. Jakość posiada – jak najbardziej, tylko że zespół chciał ją osiągnąć na nieco innej płaszczyźnie.
Tytuł albumu można więc chyba interpretować dwojako: KONFRONTACJA z postrzeganiem ich muzyki jako echa dokonań Gilmoura i spółki, słowo doskonale wprowadza również słuchacza w merytoryczną kwestię albumu, który jest niejako albumem koncepcyjnym, mówiącym o trudzie podejmowania ważnych, życiowych decyzji – „historia człowieka, który zmaga się z samym sobą próbując rozwikłać wewnętrzne dylematy, co jednak nieuchronnie prowadzi do otwartej KONFRONTACJI zarówno z otoczeniem, jaki i ze swoją osobowością”.
8/10
Marek Toma