1. Still Life
2. Rescue Me
3. Waiting for…
4. Down
5. My Final Sin
6. Close to the Sky
7. Shallow
8. Nothing
Rok wydania: 2006
Wydawca: Lion Music
Speaking To Stones – formacja istniejąca jak trio na terenie USA, tworzy
naprawdę nietuzinkowe dźwięki. Na chwilę obecną, zespół posiada na
swoim koncie tylko jedną płytę, nie mniej jednak, jest nią bardzo udany
album, o dość zastanawiająco brzmiącym tytule – rSpeaking To Stonesr1;
😉 ..
Zespół tworzą: Tony Vinci, Richard IV, David Callari, przy tym
zastanawiające jest wypisanie na ich profilu myspace – chyba dla zmyłki –
niejakiego Rich Dellapietra, ale pozwolę sobie przemilczeć tę dość
tajemniczą sytuację.. Jaka jest muzyka Speaking to Stones?? To nas wszak
interesuje najbardziej. Trudno jednoznacznie określić styl zespołu,
gdyż w ich muzyce można wyłapać wiele różnych naleciałości. Sami twórcy
wśród swoich inspiracji, wymieniają takie grupy, jak: Dream Theater,
King’s X, Disturbed, King Crimson, czy Spock’s Bread. Niektórzy
porównują ich do formacji Rush, ale według mnie w muzyce Speaking To
Stones, jedynie dość lekki i optymistyczny klimat niektórych utworów, to
cechy wspólne. Spotkałem się również z opinią, że wokal Richarda IV
przypomina głos Chrisa Cornell’a i może w pewnych momentach faktycznie
tak jest, osobiście jednak byłbym daleki od porównania obu tych panów.
Wracając do muzyki, to najbardziej kojarzy mi się ona z dokonaniami
King’s X, czego doskonałym dowodem jest „Close To The Sky” oraz z Dream
Theater, co słychać we fragmentach instrumentalnych. Najogólniej można
powiedzieć, iż Speaking To Stones porusza się w granicy szeroko pojętego
rocka, wtrącając do swojej muzyki sporo progresywnych elementów.
Na płycie znajduje się osiem kawałków, które są dość zróżnicowane i
utrzymane w różnych tempach, co nie powoduje efektu znudzenia podczas
słuchania. Mamy tu numery „żywsze” jak choćby rozpoczynający,
nowocześnie brzmiący „Still Life”, ukazujący już od początku doskonałe
umiejętności wokalisty, dość dreamowy „Down”, czy kawałki spokojniejsze
jak niezwykle klimatyczny „Waiting For…”, czy zamykający album
„Nothing”. Dodam tutaj, że o wiele bardziej odpowiada mi to
spokojniejsze oblicze zespołu i uważam, iż w bardziej stonowanym
repertuarze grupa nie miałaby sobie równych, ale to tylko taka malutka
dygresja. Podoba mi się fakt, że praktycznie w każdym numerze występuje
charakterystyczny, melodyjny refren. Po wysłuchaniu takiego „Rescue me”,
czy wspomnianych wyżej „Still Life” oraz „Waiting For…”, na dłuższy
czas w mojej głowie gościły linie melodyczne refrenów śpiewanych przez
Richarda.. Facet dysponuje mocnym, wyrazistym głosem, przez co jego
śpiew brzmi charakterystycznie, swobodnie, a wykonywane przez niego
partie są mocno przemyślane i nie dają wrażenia robionych na siłę. Poza
tym, kiedy trzeba potrafi porządnie się wydrzeć, by znowu innym razem
ukoić słuchacza ciepłą barwą swojego głosu. Słychać, iż Richard IV nie
jest przypadkowym wokalistą, ale człowiekiem świadomym tego co robi,
dysponującym ogromnym potencjałem, który nadaje muzyce Speaking To
Stones klimatu oraz wyjątkowości. Innym ogromnym atutem tego wydawnictwa
są perfekcyjnie zagrane partie solowe Tony’ego Vinci. Ten zdolny
gitarzysta wie jak zagrać solo, nie zapominając przy tym, że gra w
zespole. Jego sola są bardzo melodyjne i zarazem techniczne. Widać, że
Tony postawił na melodykę, a nie na szybkość, co przyniosło bardzo
porządane efekty. Solo w „Waiting for..” czy „Rescue me”, to dla mnie
istne mistrzostwo (uwielbiam takie sola)..
Na płycie znalazł się również jeden utwór instrumentalny, w którym to
zespół daję próbkę swoich wysokich umiejętności i w takich momentach
zbliża się dość blisko do stylu Dream Theater. „Shallow”, bo o nim mowa,
rozpoczyna finezyjne solo grane przy akompaniamencie pianinka, a po nim
następuje przejażdżka przez naprawdę sporą ilość motywów i urozmaiceń
aranżacyjnych, okraszonych różnymi smaczkami..
Żeby nie było tylko w samych superlatywach, to wspomnę o czymś co ma
spory wpływ na dynamikę tego wydawnictwa. W składzie zespołu nie ma
bębniarza! Teraz pewnie większość spadnie z krzesła, bo przecież bębny
słychać… Ano słychać… Tyle, że są one zaprogramowane i to w tak
misterny sposób, że na pierwszy rzut, nie słychać różnicy, czy to żywe
czy też nie… Richard i Tony musieli się sporo napracować programując
takie bębny. I za to należy się im piątka z plusem. Tym niemniej w
przyszłości, życzyłbym panom żywego pałkera, co ewidentnie poprawiłoby
dynamikę, która na tej płycie lekko kuleje.
Poza tym jednym, drobnym mankamentem nie mam żadnych zastrzeżeń i
zachęcam Was do zapoznania się z tym albumem, bo warto.. Całość ma, że
tak to określę, łagodne usposobienie (chodzi o samą muzykę) i wprawia w
pozytywny nastrój. Gorąco polecam…
8,5/10
Marcin/S!X/Magiera