SONS OF SEASONS – 2009 – Gods of Vermin

1. The Place Where I Hide
2. Gods of Vermin
3. A Blind Mans Resolution
4. Fallen Family
5. The Piper
6. Wheel of Guilt
7. Belials Tower
8. Fall of Byzanz
9. Wintersmith
10. Dead Mans Shadows
11. Sanatorium Song
12. Third Moon Rising


Rok Wydania: 2009
Wydawca: Napalm Records


Wypada na początku wspomnieć, że Sons of seasons to zespół nadwornego klawiszowca Kamelot – Olivera Patolai. Zajmuje on w nim funkcję zarówno klawiszowca jak i gitarzysty. Naturalne jest zatem, że to do fanów macierzystej formacji w pewnej mierze adresowany jet album Gods of Vermin.
Pianina, niepokój, akustyczne brzmienia, smaczki w postaci choćby dźwięku wzlatującego stada nietoperzy. Od początku mamy do czynienia z bardzo ambitnie malowanymi klimatami. Z kolei typowo heavy metalowy wokal z ciekawą chrypką przeciąga muzykę Sons of Seasons w ramy nieco innego gatunku. Okładka i określenie płyty przez wydawcę jako dark symphonic metal może sugerować że będziemy mieli do czynienia z mroczną pochodną black metalu… nic z tych rzeczy. Gods of Vermin to heavy metal podszyty symfonią i klimatami. Daje to bardzo udany rezultat trzeba przyznać, a nakładane akustyczne brzmienia gitar czy pianin wprost na ciężkie riffy sprawiają, że obcowanie z albumem to czysta przyjemność.
Niesamowicie różnorodna to płyta. Zmienna aranżacyjnie, ale spójna w ramach pewnej konwencji. Pewnego konceptu i sposobu na brzmienie. Wydaje się, że na dość trudną ścieżkę wkracza grupa Sons of Seasons… zadowolić bowiem musi zarówno wymagającego odbiorcę jak i fanów motorycznego czystego metalu.
Wydaje mi się, że oprócz próby zadowolenia sympatyków Kamelot, zespół celuje także w fanów Therion i to zarówno tych, którzy cenią sobie ich zdecydowany nacisk na riffy jak i kompozytorski przepych symfonii.
Jeśli już skojarzeniami rzucam trzeci utwór, przynajmniej do pojawienia się klawesynu zarówno wokalnie jak i za sprawą riffów kojarzyć się może z Iced Earth z czasów Glorious Burden…
Nie zabrakło a jakże, motywów damskich chórków, ale pojawiają się raczej incydentalnie w refrenach. Wyjątkiem jest utwór Wintersmith, gdzie wokalizy żeńskie i męskie występują w duecie. Niestety, o ile klawiszowo jest to utwór dość dobry – wokalnie co najwyżej przeciętny. W roli wokalistki na płycie pojawiła się urodziwa Simone Simmons (Epica).
Mimo że płyty słucha się ze sporą dawką przyjemności, co pewien czas nawiedza słuchacza deja vu. Na szczęście nie są to skojarzenia z Kamelot. Natomiast porównania z Therion nie biorą się jedynie z miksu symfonii i muzyki heavy metalowej. Warto również wspomnieć, że wokalista grupy Henning Bass (na co dzień Metalium) może przywodzić swoją manierą wokalną Matsa Levena. Na szczęście jest to jedynie ulotne wrażenie..
Jednymi z ciekawszych motywów na albumie są smyki w The Piper czy pewien miks orientu i renesansu w Wheel of Guilt.
Mimo że zespół Olivera Palotai balansuje gdzieś na sprawdzonych patentach, jest obecnie jednym z ciekawszych debiutów w tym gatunku. Warto zatem sięgnąć po ten krążek, kto wie – być może za kilka lat będzie to pozycja obowiązkowa na półkach miłośników gatunku… a projektowi wróżę jasną przyszłość. Potencjał kompozytorski Olivera wydaje się być niespożyty!

8/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz