1. History Repeats Its Pages
2. Love The Way You Love
3. On The Way to Everything
4. Blackbird
5. Goodnight Irene
6. Freedom
7. Burn
8. Down
9. Colorado
10. Move On
11. Here I Am
12. Ohio (bonus track)
13. Calling On The World (bonus track)
14. I’d Die For You (Incl. Orchestral Introduction) (bonus track)
Rok Wydania: 2012
Wydawca: Frontiers Records
http://www.myspace.com/soleilmoonmusic
Przyznam się. Czasem jest tak, że wpada mi w ręce płyta, o której
właściwie nic nie wiem. O zawartości mogę snuć domniemania, wnioskując
po wydawcy. Po przejrzeniu składu zespołu… nagle coś w głowie świta,
ale iluminacja nie następuje. Wówczas z pomocą przychodzą notki
promocyjne, strona wydawcy, zespołu, oraz inne twory
encyklopedyczno-podobne.
Ale znacznie ciekawiej jest się od takich poszukiwań powstrzymać i wydać
opinię o krążku, w który zaangażowani są znani (w pewnym gronie)
artyści, z perspektywy osoby nieświadomej. Przypuszczam, że sami muzycy
byliby ciekawi w jaki sposób ich muzyka oddziałuje na słuchacza, bez
pryzmatu ich wcześniejszych dokonań.
SOLEIL MOON prezentuje lekki rock, zabarwiony klimatami AORowymi i
orkiestrową pompą. Mówiąc jednak, że ich muzyka jest przyjemna, to zbyt
mało. Tego krążka słucha się wyśmienicie.
Pojawiają się tu również utwory proste, takie w których postawiono na
linię melodyczną i czysty akompaniament. Z jednej strony takie
nieskomplikowane podejście może zdziwić, jednak wydają się to fragmenty
niezwykle szczere.
Do niewątpliwych zalet płyty zaliczę partie gitarowe w których nie
brakuje akustyków i nieprzesterowanych gitar elektroakustycznych. Co nie
znaczy że grupa nie potrafi przyłoić hard rockowym riffem. Ale
ostrzejsze granie schodzi tu nieco na dalszy plan, po przesłuchaniu
płyty w pamięci pozostaje wiele więcej stylistycznych skojarzeń.
Zresztą album pełen jest różnych odcieni muzycznych. Motywów
zaczerpniętych z muzyki country, blues, czy też z gatunków niekoniecznie
gitarowych.
Na drugiej stronie przeciwwagi postawię bowiem typowo popowe melodie
a’la SIMPLY RED. Z kolei musicalowy luz banalnych melodii przywodzi na
myśl estetykę QUEEN, w tym samym momencie soczyste gitarowe sola
przypominają klimaty AEROSMITH.
Niezłe wrażenie robi łamana rytmika kilku utworów. Zagrane bez
wybrzmiewania bębny, tworzą nowoczesny szlif nawet akustycznych
utworów… ciekawostka warta odnotowania…
Dla mnie wielką ozdobą są oprócz wspomnianych orkiestracji są chóry
zorganizowane na zasadzie kanonów (których nie powstydziłby się nawet
CLANNAD), szkoda, ze to zabieg incydentalny.
Jednakże wszystko to okiełznane jest gitarowym rockiem, zmiksowanym w
łagodny acz dynamiczny sposób (sam jestem zaskoczony, że to możliwe),
wraz z aksamitnym głosem wokalisty sprawiają, że płyta nie opuszcza
odtwarzacza jedynie po jednym przesłuchaniu.
Kiedy warunków założonego przeze mnie eksperymentu dopełniłem (czyli
kiedy wyrobiłem sobie zdanie o płycie bez pomocy stron informacyjnych),
dowiedziałem się, że w ręku trzymam wznowienie drugiej płyty formacji
(nie licząc albumu świątecznego – ach ci Amerykanie…). Pierwotnie
album ukazał się w zeszłym roku, obecnie Frontiers wydaje do z trzema
utworami bonusowymi (w dwóch z nich bębni Kenny Aronoff z Lynyrd
Skynyrd,) i dodatkowo teledyskiem. A mózgiem przedsięwzięcia jest
wokalista Larry King (obecnie w Michael Thompson Band).
Po wczytaniu się w booklet zaskakuje mnie również fakt, że utwory
nagrane w tak różnych składach i skomponowane w różnych latach, nieźle
ze sobą współbrzmią jako album. Owszem rozrzut stylistyczny to coś co od
razu rzuca się w uszy, jednak racjonalna produkcja wyrównuje różnice…
Orkiestracje połączone z rockiem, akustycznymi gitarami i soczystym
przestrzennym brzmieniem, pozwalają mi rekomendować ten krążek
sympatykom złożonych rockowych form. Skojarzenia z albumami Meat Loaf’a,
czy ELP chyba są tu na miejscu.
„On the way to everything” to całkiem, ale to całkiem przyzwoity krążek,
wręcz bardzo dobry. Może i momentami brzmi jak kompilacja… ale za to
taka w stylu „best of”.
8/10
Piotr Spyra