Disc 1
1. Spectrum of Eternity 03:39
2. Memories Confined 03:25
3. This Momentary Bliss 03:46
4. Tongue 04:17
5. The Living Infinite I 03:50
6. Let the First Wave Rise 02:52
7. Vesta 04:18
8. Realm of the Wasted 04:29
9. The Windswept Mercy 04:14
10. Whispers and Lights 05:09
Disc 2
1. Entering Aeons 02:34
2. Long Live the Misanthrope 05:26
3. Drowning With Silence 04:28
4. Antidotes in Passing 04:16
5. Leech 04:20
6. The Living Infinite II 05:39
7. Loyal Shadow 02:34
8. Rise Above the Sentiment 04:03
9. Parasite Blues 05:17
10. Owls Predict, Oracles Stand Guard 05:24
Rok wydania: 2013
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.soilwork.org/
„Pojechał sobie” tym razem Soilwork – szwedzki przedstawiciel melodic
death metalu. No cóż innego można pomyśleć widząc powyższą, jakże obfitą
listę utworów! Napomknę, że „The Living Infinite” nie jest żadnym
wydawnictwem z serii „the best of” – to kolejny album studyjny z
premierowym materiałem. SZOK, czyż nie?!
Najmłodsze „dziecko” Soilwork to aż dwie płyty gęsto zasiane mnogimi
pomysłami. Wydawać by się mogło, że przy takiej obszerności powieje
nudą, ale nic z tych rzeczy. Panowie żonglują nastojami, zmianami
klimatu, dynamiką, a kolejne (udane) pomysły sypią się jak z rękawa.
Mnóstwo tu metalowego czadu, co prezentują „Let the First Wave Rise”,
czy też początkowo spokojny „Spectrum of Eternity”. Jednak po
przepoczwarzeniu objawia się drapieżna bestia (momentami kąsa niczym
Cradle Of Filth). Jest ogień i moc, aż iskry lecą. Początek wprost
genialny – jest tu wszystko; szybkość, ciężar, melodyjny refren itd. Po
konkretnym sponiewieraniu Soilwork wchodzi na niższe obroty ukazując
bardziej klimatyczne oblicze (Memories Confined). Następnie, powiewa
melodyką w stylu In Flames – znów jest szybciej. „This Momentary Bliss”
bliżej do stylistyki włoskiego Raintime, a refren posiada mocno
przebojowy koloryt. W ogóle pod względem melodyjności „The Living
Infinite” jawi się bardzo jasnymi barwami – praktycznie każdy kawałek to
„hicior”.
Już na tym etapie słychać, że Soilwork bardzo skrupulatnie podszedł do
kwestii zróżnicowania. Zespół wyśmienicie opracował metodę, przy której
słuchacz nie zostanie przywalony pokaźną dawką muzyki, w skrócie nie
będzie miał dość. Ta sztuka udaje się nielicznym, a Soilwork z tym
zagadnieniem poradził sobie bez zarzutu.
Kompozycje są przemyślane, ciekawe, nierzadko zaskakujące, co pokazuje
choćby „Tongue”, gdzie przed właściwym solo mamy do czynienia z motywem w
stylu Vai/Satriani.
Od czas do czasu pokazują się elektroniczne wstawki – ale ich
zastosowanie nie jest nachalne, wszędobylskie. Ich zadaniem jest
wyłącznie kreowanie atmosferycznego tła i wypełnienie wolnych
przestrzeni.
Ponadto Panowie nierzadko pozwalają sobie na śmiałe wędrówki
stylistyczne i tak przy okazji „Antidotes in Passing” kłania się klimat
Depeche Mode/Tears For Fears. Innym razem (Vesta) pozwalają sobie na
pustynno – westernowe wstawki. Podobne eksperymenty znajdziemy właśnie
na drugim dysku, gdzie Soilwork pozostawia sobie więcej przestrzeni na
spróbowanie czegoś nowego. Wówczas robi się mniej drapieżnie, co zapewne
będzie przeszkadzać bardziej ortodoksyjnym fanom zespołu. Ogólnie druga
część płyty jest nieco wolniejsza, bardziej atmosferyczna, choć ciężaru
nie można jej odmówić. Sporo tu naleciałości wobec Stone Sour czy nawet
Linkin Park, czego na pewno nie zapowiada „Long Live the Misanthrope”
jak również krwiożerczy „Leech”. To dowody na to, że mimo wszystko
zespół nie wypina się na swoje metalowe korzenie i wciąż potrafi
porządnie przy….lić.
Jest w tym wszystkim pewien fenomen, bo rzadko kiedy tego typu
produkcja potrafi tak totalnie wciągnąć słuchacza. Płyta kolos (w sensie
rozbudowania), a z drugiej strony czas przy niej spędzony biegnie tak
szybko. Co istotne po jej wysłuchaniu ma się ochotę na więcej – paradoks
i tyle!
Szwedzi ewidentnie wspięli się na wyższy level, o czym najlepiej
świadczą premierowe kompozycje. Kipią od niebanalnych pomysłów, epatują
naturalną żądzą grania bez zamykania się w sztywnych ramach gatunkowych.
Ktoś może zarzucić grupie swoisty miszmasz i zbytnią rozbieżność
stylistyczną, ale prawda jest taka, że „The Living Infinite” zostało
zrobione z wyczuciem. Zespół ma wszystko pod kontrolą – całościowo płyta
nie sprawia wrażenia niestrawnej mikstury będącej luźnym kłębowiskiem
gryzących się wzajemnie składników. Wszystko jest na właściwym miejscu i
nie ma się do czego doczepić. Do tego dochodzi świetne wykonanie i
bardzo profesjonalna produkcja – palce lizać.
„The Living Infinite” to szwedzki melodic death metal na najwyższym
poziomie, podany w pigułce. Jednak jej gabaryty uniemożliwiają
przełknięcie na szybko. Komu bliskie są klimaty pokroju In Flames, Scar
Symmetry, Raintime ten bez wahania może sięgnąć po nowe dzieło Soilwork –
jest czego posłuchać. Porządna rzecz, której słucha się z ogromną
przyjemnością. Muzyka dojrzała, momentami odważna, bogata, urozmaicona i
przede wszystkim ciekawa. Polecam!
9/10
Marcin Magiera