SMITH/KOTZEN – 2025 – Black Light / White Noise

Smith Kotzen - Black Light

1. Muddy Water
2. White Noise
3. Black Light
4. Darkside
5. Life Unchained
6. Blindsided
7. Wraith
8. Heavy Weather
9. Outlaw
10. Beyond The Pale

Rok wydania: 2025
Wydawca: BMG


Tym razem zabrakło tego zaskoczenia, które było moim udziałem w przypadku debiutu. Emocje, które towarzyszyły mi wówczas, to mieszanina aprobaty i zawodu. Po pierwsze uwielbiam styl Kotzena, a Winery Dogs uważam za projekt doskonały. Ale też liczyłem na metalowy szlif wniesiony przez Smitha. Jak o tym później myślałem – to chyba dałem się ponieść fali ekscytacji. Przecież solowa twórczość Adriana (A.S.A.P. czy Psycho Motel), płyty które kręciły się swego czasu namiętnie w moich odtwarzaczach, nie miały nic wspólnego z Maiden… i niewiele z metalem. W sumie jedynka Smith/Kotzen spodobała mi się, ale podskórnie zawsze był gdzieś ten bunt, to pytanie… a gdyby jednak?

Przypuszczałem że to będzie projekt jednej płyty. Taka miła odskocznia dla obu panów. Tym bardziej ucieszyłem się na wieść wydania dwójki. I wiecie co? Weszło jak w masło. Ten album podoba mi się bardziej niż debiut. Kompozycje są bardzo fajnie prowadzone. Z luzem. Bez spiny. Nie ma ani nacisku na gitarowe pokazy, ani silenia się na innowacyjność. I tym razem płycie bliżej do solowych dokonań Richiego, ale wprawne ucho wyłapie tu pierwiastki, którymi Adrian obdzielał nas na swoich produkcjach. Jednak kiedy już przestanie się uporczywie wyszukiwać danych partii, zaczyna się czerpać radość z tych kompozycji. „Black Light/White Noise” jest kapitalną płytą. Ja czuję w niej dojrzałość artystów, która bije również z tekstów. Trafia to tym bardziej do osoby w średnim wieku… zakładam, że jestem gdzieś w średniej wiekowej fanów Kotzena i Smitha więc odbiór powinien być statystycznie podobny. Mamy tu przecież do czynienia z kozackim hard rockiem podszytym bluesową manierą. Wokalizy stawiają na melodię. Próżno tu szukać ekstrawagancji. Zarówno gitarowo jak i wokalnie, to płyta niewymuszona. To się czuje.

Po kilkunastu przesłuchaniach zreflektowałem się, że kompozycje z poprzedniego albumu bardzo mi się zlewały. Oprócz kawałków singlowych ciężko mi było przywołać z pamięci dobre tracki. Tutaj jest zgoła inaczej. Owszem single wymiatają, ale mam kilka ulubieńców, do których chętnie wracam. W przypadku „Darkside”, popędziłem nawet po booklet sprawdzić, czy aby nie śpiewa tam Eric Martin. Zresztą płyta zawiera sporo perełek i świetnie się jej słucha. „Heavy Weather” mogę swobodnie wymienić wśród moich faworytów. Fakt ta płyta – nie wywróciła mojego muzycznego świata do góry nogami, ale tydzień po premierze, to najchętniej słuchany przeze mnie album.

8,5/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz