SLIVER – 2020 – Emergent

1. Sliver (4:09)
2. Not Enough Time (4:43)
3. Spark (3:28)
4. Dive Again (4:37)
5. Snatch of the Day (5:05)
6. The Trail (4:11)
7. Anorexia (3:34)
8. With Unnecessary Words (4:25)
9. Tuff (4:05)
Bonus track:
10. 921 (3:53)

Rok wydania: 2020
Wydawca: Sliver


Urokliwa okładkowa grafika płyty autorstwa  Natalii Jury, mogłaby sugerować, że będziemy mieli do czynienia z jakąś retro- rockową produkcją, w stylu chociażby Blues Pills . Aby wyperswadować słuchaczowi podobne sugestie, tyska formacja już na samym wstępie daje nam porządnego łupnia po głowie, solidnym brzmieniowo, metalcorowym drągiem.

Otwierająca płytę kompozycja „Sliver”, brzmi wyjątkowo potężnie, bo oprócz i tak  mocnego, solidnego wokalu Patrycji „Trisz” Mrowiec, są tutaj, hmmm… można powiedzieć chórki, w postaci zajadłego growlu. Próżno jednak szukać w składzie, gościnnego udziału chociażby Dana Swanö ?. Za growle, które pojawiają się w kilku fragmentach, odpowiedzialna jest również Patrycja! Natomiast w kwestii instrumentalnej, mamy tutaj soczyste gitary Radka „Atom” Lisika i Marcina Tomczyka, oraz solidną, selektywną sekcję rytmiczną: Przemek Skrzypiec (bas) i Konrad Gąsiorowski (perkusja). Partie basu w wykonaniu Przemka, zdecydowanie mocniejsze, niż w jego rodzimej formacji Animate. To jakby skrzyżowanie wściekłego Geddy Lee z rozdrażnionym Geezerem Butlerem. Przemek odpowiedzialny jest również za klawiszowe wypełnienia.

Na płycie bardzo często  występują nałożone wokale Patrycji,  jeden bardziej melodyjny, można powiedzieć konwencjonalny, czysty śpiew,  drugi (oprócz wspomnianego growlu), to mocny, wciekły wydzier (prawdziwy dualizm kobiecej natury?). Trzeba przyznać, że wokalizy są ogromnym atutem tej płyty.  Patrycja  potrafi zaśpiewać zarówno wściekle niczym podczas  małżeńskiej kłótni, ale i wyjątkowo melodyjnie i bardziej ciepło (małżonkowie zwykle się godzą). Na dodatek bardzo płynnie i naturalnie  potrafi przechodzić od momentów tej pozornej „kłótni”, do „zgody”. Płyta praktycznie w całości  forsuje spore tempo. Jeżeli szukać spokojniejszych momentów (chociaż ballada to raczej nie jest), będzie to kompozycja „Snatch of the Day”. Już następna „The Trail”, to na powrót do   metalowej gonitwy.  Gonitwy raczej nie po sielskich polach i łąkach, lecz raczej w  zatłoczonych, industrialnych  plenerach. Taka moc i pęd, towarzyszyć nam już będzie praktycznie  do samego końca.

„Emergent”,  składa się z dziewięciu solidnych, anglojęzycznych kompozycji. Zawiera również niespodziankę, w postaci bonusowego  numeru „921”, z wokalem w języku polskim.  Chyba dobrze, że płyta praktycznie w całości wyśpiewana jest po angielsku, który bardziej współgra z muzyką i sprawia, że materiał jest bardzo spójny. Jednak taki polskojęzyczny dodatek, stanowi cenne urozmaicenie.

Mimo gatunkowego ciężaru, można tutaj wysupłać spore pokłady fajnych melodii. Mocne, ale soczyste brzmienie solidnie wgniata w fotel, niczym widok wiertła podczas dentystycznej wizyty.  Nie mam jednak wątpliwości co do tego, że warto sobie taką wizytę zafundować.

7,5/10

Marek Toma


Dodaj komentarz