1. XIX
2. Sarcastrophe
3. AOV
4. The Devil In I
5. Killpop
6. Skeptic
7. Lech
8. Goodbye
9. Nomadic
10. The One That Kills The Least
11. Custer
12. Be Prepared For Hell
13. The Negative One
14. If Rain Is What You Want
Rok wydania: 2014
Wydawca: Warner
http://www.slipknot1.com/
Rok 2014 powoli się kończy. Czas, więc na liczne podsumowania, które już
niebawem będą bombardowały nas ze wszystkich stron. Najlepszy album,
najlepszy utwór, największe rozczarowanie etc. Ja akurat ten okres
bardzo lubię. Pod koniec grudnia sam układam swoją listę ulubionych
płyt, które najczęściej gościły w moim odtwarzaczu w minionym roku. Z
moich obliczeń, niżej opisany album wygrał zdecydowanie. Nokautując w
pierwszej rundzie całą resztę.
Album, który tak naprawdę mógł w ogóle nie powstać. Nie byłoby żadnym
zaskoczeniem, gdyby Slipknot zakończył definitywnie działalność po
tragicznej śmierci basisty Paula Greya. To nie był koniec wewnętrznych
problemów. Czarne chmury zebrały się nad zespołem raz jeszcze. Z grupy
odszedł/został wyrzucony perkusista – Joey Jordison. Wrócili silniejsi
niż kiedykolwiek (podobnie jak AC/DC w 1980) i nagrali wspaniałe dzieło,
które od początku do końca trzyma wysoki poziom. Mimo tego, że trwa
niecałe 64 minuty (w dzisiejszych czasach to dużo), w żadnym wypadku nie
nuży.
”.5: The Gray Chapter” rozpoczyna się podniosłym, lamentowym intro „XIX”
budującym napięcie. Idealnie wprowadzającym nas w klimat całości. A
klimat to niewesoły – pełen cierpienia, co widać po tytułach
poszczególnych utworów (nie jest to jednak concept album). Naznaczone to
wszystko stratą przyjaciela, któremu to oddano także hołd w tytule
krążka. Dobrze jednak, że nie tłumili tych wszystkich emocji w sobie i
potrafili je z siebie wyrzucić, co słychać w nowych utworach. Taki jest
slayerowaty „AOV” z przepięknym przełamaniem w refrenie albo pełen furii
„Sarcastrophe”. Ładunek emocjonalny doświadczymy także w
spokojniejszych momentach – w balladzie „Goodbye” (złośliwi stwierdzą,
że za bardzo „zalatuje” Stone Sour, macierzystą formacją wokalisty),
która spokojnie mogłaby się znaleźć na „Vol. 3”. Idealnie wymieszano
więc proporcje – metalowy czad i ogromny ładunek przebojowości świetnie
ze sobą współgrają i uzupełniają.
Dalej wcale nie jest gorzej. „The Devil In I” to walec jakich mało, a do
tego ma szansę stać się wymiataczem koncertowym. Następny w kolejce
„Killpop” utwierdza w przekonaniu, że Corey Taylor jest bardzo
utalentowanym wokalistą. W ciągu zaledwie czterech minut potrafi się
wydrzeć, by chwilę później zaśpiewać tak melodyjnie, jak nikt inny.
Słowa uznania należą się także Craigowi Jonesowi, odpowiedzialnemu za
sample, które bez wątpienia ubarwiają całość (chociażby „Custer”, gdzie
brzmi to, jak odgłos kserokopiarki albo „The Negative One”). O perkusji
(a raczej – instrumentach perkusyjnych) nie muszę nawet wspominać, bo to
klasa sama w sobie. Znak rozpoznawczy Slipknota. Dodam tylko, że
panowie wymiatają, aż miło („AOV”, „Lech”, „Nomadic” to tylko pierwsze
przykłady z brzegu). Polecam zapoznać się z całością na słuchawkach, aby
poczuć potężne brzmienie Greg’a Fieldmana. Czapki z głów.
Ktoś w sieci napisał, że „.5: The Gray Chapter” to połączenie agresji
„Iowy”, psychodeliczności debiutu (słychać to w króciutkim „Be Prepared
for Hell”) i przebojowości „Vol. 3: (The Subliminal Verses)”. Może to
trochę zbyt ogólne stwierdzenie, ale pasuje tutaj, jak ulał. Od siebie
bym dodał, że wyszła z tego kapitalna mieszanka, dzięki której możemy
obcować z jednym z najlepszych albumów metalowych ostatnich lat. Mimo
tego, że od premiery minęły już dwa miesiące, nadal kopara opada. A
wciskanie przycisku „repeat” cieszy, jak nigdy.
10/10
Szymon Bijak