1. Ghost (Slash & Ian Astbury)
2. Crucify The Dead (Slash & Ozzy Osbourne)
3. Beautiful Dangerous (Slash & Fergie)
4. Back From Cali (Slash & Myles Kennedy)
5. Promise (Slash & Chris Cornell)
6. By The Sword (Slash & Andrew Stockdale)
7. Gotten (Slash & Adam Levine)
8. Doctor Alibi (Slash & Lemmy)
9. Watch This (Slash & Dave Grohl / Duff Mckagan)
10. I Hold On (Slash & Kid Rock)
11. Nothing To Say (Slash & M Shadows)
12. Starlight (Slash & Myles Kennedy)
13. Saint Is A Sinner (Slash & Rocco De Luca)
14. We’re All Gonna Die (Slash & Iggy Pop)
15. Sahara (Slash & Koshi Inaba) (Bonus Track)
16. Baby Cant Drive (Slash & Alice Cooper / Nicole Scherzinger) (Bonus Track)
17. Paradise City (Slash & Fergie / Cypress Hill) (Bonus Track)
Rok Wydania: 2010
Wydawca: Roadrunner Records
http://www.myspace.com/slash
Co ja biedny mam zrobić, kiedy trzymam przed oczyma tracklistę takiego
albumu. Z jednej strony kuszą nazwiska rockowych gigantów (Ozzy, Alice
Cooper, Lemmy) z drugiej odstraszają popowych gwiazd (Scherzinger,
Fergie), a kilka nazwisk to dla mnie czarna dziura.
Najchętniej posłuchałbym utworów z udziałem moich ulubieńców, ale walczę
z tą myślą, wszak najbardziej lubię słuchać albumu jako całości.
Do tego nie mogę powiedzieć, że nawet za czasów jego świetności byłem
fanem Slasha. owszem ceniłem go za pewien feeling, który potrafił
przekazać prostymi środkami – i jego talent do pisania melodii – jednak
nie należał do grona moich faworytów.
Dlaczego postanowiłem zmierzyć się z tym albumem? Cóż może jako
przeciwwaga do powszechnego zachwytu i pewnej konwencji, która sprowadza
muzykę rockową na dziwne tory.
Na płycie króluje pewien rozrzut stylistyczny, który sprawia, że mamy
ochotę mijać niektóre kawałki… ale zaskakujące jest to, że na wiele
utworów, do których podchodzimy na początku z rezerwą, jesteśmy w stanie
się przekonać, jak choćby Baby Can’t Drive, gdzie nie potrafiłem
przekonać się do duetu Alice Cooper i Nicole Scherzinger. A to właśnie
jej ostre wokalizy są ozdobą tego utworu.
Gdzieś w tle jeśli ktoś się bardzo postara wychwyci brzmienie starego
GNR. Na drugiej stronie bieguna z kolei pojawiają się elektroniczne
bajery. Gro utworów natomiast utrzymane jest a nowomodnym alternatywnym
klimacie (niektóre wydają się pisane wręcz pod wokalistę). Kilka posiada
pewien southernowy bluesowy klimat (I Hold On). Niektóre natomiast
stanowią niestety papkę.
Zaskoczenia in plus – Promise z Cornellem, wspomniane I Hold On (Kid
Rock), Starlight – niezłe wokalnie z odjazdowymi solówkami, Watch This,
świetne instrumentalnie. Najostrzejszy Nothing to Say to istna ozdoba
krążka i jeden z lepszych kawałków, ale do całości pasuje jak świni
siodło. To samo tyczy się pudlowatego kawałka Sahara.
Rozczarowania to dla mnie kawałki z Lemmym i Iggy Popem… mimo, że
klimatycznie pod nich napisane. Ale właśnie tu spodziewałem się czegoś
szczególnego, efekt jest nieco sztampowy.
Finał? Mamy do czynienia z rockową bądź co bądź płytą podaną w popowy
sposób. Wydaje się wręcz adresowana do niewymagającego słuchacza. Lub
kogoś kto kupuje płytę dla jednego utworu.
Świetne kawałki przeplatają się z profanacjami (Paradise City), a
wszystko mistrzowsko zaplanowane biorąc pod uwagę odbiorcę zarówno
rockowego, jak i typowego słuchacza popularnych audycji radiowych, a
dobór artystów to miks kultowych głosów i gwiazdek… podliczony w
arkuszu kalkulacyjnym i zorientowany na ilość zer, które przyniesie
sprzedaż płyty.
ALE – jeśli takie rzeczy miałyby królować z popularnych rozgłośniach – byłbym wesół i kontent.
Płyta dobra. Artystycznie – ze zrywami, melodyjnie aż do przepychu. Ale
to typowy album kilku hitów, strategicznie, że dla różnych osób będzie
to inne kilka hitów.
Jako całość płyta za długa i niespójna.
7/10
Piotr Spyra