1. Bermuda Triangles (3:44)
2. A Live Nativity Scene (3:55)
3. Built To Last (4:18)
4. Say Matte (3:34)
5. Edie & The Marble Faun (3:13)
6. Glaciar de las Lágrimas (4:36)
7. Just Hey (3:03)
8. Honestly, Really? (3:37)
9. Fish Milk (1:50)
10. Smile Like A Switch (7:59)
Rok Wydania: 2010
Wydawca: Superball Music
http://www.myspace.com/sixgallery
Zespół Six Gallery, jeszcze na etapie materiałów demo parał się graniem
instrumentalnym. Pewne zorientowanie na instrumenty i indywidualne
umiejętności muzyków przemycone są także na debiutancki album. Dzięki
wokalizom jednak muzyka amerykanów wiele zyskuje.
Materiał zawarty na albumie można odbierać na dwa sposoby. Jeśli skupimy
się na wokalizach i rytmach, objawia nam się spokojny ukołysany wręcz
album, z fajnymi melodiami i pewną przestrzenią. Jeśli jednak naszym
priorytetem są gitary, jest to płyta złożona i dynamiczna. Postrockowy
klimat i brzmienie wymieszane z przestrzenią i lekkością progresywnych
struktur robią wrażenie piorunujące. To album do którego chętnie się
wraca, mimo że wywołuje mieszane odczucia, a czasem nawet wydaje się
skomplikowany.
Ciekawe są same konstrukcje utworów. Nawet na leniwych z pozoru gitarach
rytmicznych w tle gitara solowa cały czas rzeźbi coraz to nowe motywy.
Przez co muzyka sprawia wrażenie jeszcze bardziej intensywnej. To samo
tyczy się relacji gitarowe tło – wokalizy. Nawet kiedy linia melodyczna
utworu snuje się, gitara w tle nie ustaje ani na chwilę.
Mimo wielu wyciszeń, czy chwil bez perkusji, talerze wydają się nabijane
niezwykle gęsto, co może potęgować wrażenie chaosu, czy ściany
dźwięku… Jednak i sekcja nie jest monotonna, ale dość sprytnie
prowadzona. Mamy więc kolejny element układanki, pasujący do całości.
Przy tak skondensowanej ilości wrażeń, zaletą zatem wydaje się czas
trwania albumu, który oscyluje w okolicach 40 minut. Wśród niedługich,
acz treściwych utworów, ciekawość każe zatrzymać się na chwilę przy
wyjątkach, które stanowią ostatnie dwa kawałki – najkrótszy (niespełna
dwuminutowy) i najdłuższy (niemal ośmiominutowy).
Otóż pierwszy z nich to spokojniejszy przestrzenny instrumental, który
stanowi wstęp (i płynnie przechodzi) do utworu ostatniego. W tym drugim
natomiast pojawiają się potężniejsze riffy, które paradoksalnie
współgrają ze spokojnym wokalem. W okolicach połowy trzeciej minuty
następuje zniechęcające niemal dwie minuty ciszy. Po której pojawiają
się gitarowe motywy znane nam już dobrze z albumu – tym razem zagrane na
gitarze akustycznej. Miły akcent, gdzie gitara brzmi jeszcze bardziej
soczyście.
Podsumowując – mamy do czynienia z intensywnym acz klimatycznym albumem,
który stawia zarówno na struktury gitarowe jak i na melodie i klimat.
Pozycja polecana zarówno fanom post, jak i progresywnego rocka, ale
sympatycy lżejszych odmian melodyjnego grania nie muszą omijać tej
pozycji. Naprawdę dobra płyta.
7/10
Piotr Spyra