1. Antarctica 5:26
2. Ascension 2:!4
3. Primal Eleven 7:56
4. Wings Of Insanity 3:50
5. Frozen By Fire 5:21
6. The Lone Spaniard 3:08
7. Molecular Intro 1:03
8. Molecular Heinosity 3:28
9. So Far Gone 7:24
Rok Wydania: 2009
Wydawca: Inside Out
Wreszcie jest, oczekiwany z niecierpliwością psychomaniaka, nowy album Dereka Sheriniana!
Z drżącą ręką włączałem płytę tego muzycznego ekscentryka i Dream
Theater-owego renegata, z ogromną obawą, czy akurat tym razem nie
zawiedzie mych muzycznych oczekiwań ?
Na szczęście moje obawy okazały się płonne. Nowy album od początku kipi
energią, z odżywczym podmuchem muzycznego szaleństwa i geniuszem
rockowej wirtuozerii.
Przyjrzyjmy się więc z jakich muzycznych molekuł zbudowana jest ta płyta?
Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że składa się z dziewięciu
molekularnych jednostek. Osobiście owe molekuły podzieliłbym
zdecydowanie na trzy części, różniące się od siebie dosyć znacznie
muzyczną zawartością.
Na pierwszą część owej molekularnej łamigłówki składają się trzy
pierwsze kompozycje: „Antarctica”, „Ascension” i „Primal Eleven”.
Pierwszy z nich idealnie nadawałby się do muzycznego zilustrowania
antarktycznego surowego krajobrazu, te trzy muzyczne tematy są ściśle ze
sobą połączone, tworząc dzięki temu jakby jedną muzyczną suitę. Muzyka
na niej zawarta powinna najbardziej przypaść do gustu zwolennikom muzyki
fuzion, takiej spod znaku Planet X czy Niacina.
Począwszy od czwartego utworu – „Wings Of Insanity” materiał muzyczny
staje się zdecydowanie bardziej metalowy, muzyka robi się zdecydowanie
ostrzejsza, wręcz wgniatająca w fotel, jest potężnie, czadowo i do
przodu. Taka jest też kolejna kompozycja – „Frozen By Fire”, ona powinna
najbardziej ucieszyć uszy miłośników Dream Theater. Wreszcie przy
utworze „The Lone Spaniard”, Sherinian daje słuchaczom nieco
wytchnienia, jest to jedyna spokojniejsza kompozycja na tym albumie,
spokojniejsza lecz ciągle z gitarowymi wirtuozerskimi zapędami, w
pompatycznym, nieco Malmsteenowskim stylu.
Następnie mamy dalszy ciąg szaleńczej metalowej jazdy na którą składają
się: „Molekular”, szaleńcze intro, do jeszcze bardziej szalonej
kompozycji tytułowej – „Molecular Heinosity”.
Trzecią odrębną jakość tego albumu, stanowi samotnie, ostatnia
kompozycja – „So Far Gone”, te siedem wspaniałych muzycznych minut różni
się najbardziej od tego co usłyszeliśmy wcześniej. Jest to jedyny utwór
z wokalem, i to jakim wokalem ?
Rozpoczyna się bardzo złowieszczo, jak w horrorze, dźwiękiem kościelnych
dzwonów i szalejącym w głośnikach odgłosem wiatru, oraz „horrorzastym”
kliknięciom klawiszy.
Wreszcie słyszymy wspomniany wokal, łudząco podobny do
charakterystycznego zawodzenia Ozziego Osbourna, takiego jaki mogliśmy
słyszeć na klasycznych płytach Sabbatów, jednak nie Ozzy zabiera głos w
tym utworze, to jego „pilny uczeń” – Zakk Wylde. Właśnie taki potężny,
majestatyczny i tajemniczy klimat jakże podobny do klimatu wczesnych
utworów Black Sabbath jest zwieńczeniem tej niezwykłej muzyki.
Czy można nagrać złą płytę, skupiając wokół siebie takie muzyczne marki
jak: Zakk Wylde, Tony Franklin, Virgil Donati i Brian Tichy?
Może i można, ta z pewnością do takich nie należy.
9/10
Marek Toma