01. A Dragon Shall Come
02. A Slave To Metal
03. Midnight Sky Masquerade
04. Goodnight Boston
05. Darkness Comes To Light
06. A Beast Abandoned
07. I Will Never Ever Stop
08. All Hail The Warrior
09. Kingdom Of The Battle Gods
10. Spirit Of The Elves
11. No Metal Son Of Mine
12. Out Of Control
13. Midnight Sky Masquerade (acc. bonus)
Rok Wydania: 2009
Wydawca: Prog Rock Records
Raczej trudno do tego typu albumu podejść bez oczekiwań. Kiedy jeden z
ulubionych muzyków zapowiada projekt nieco odmienny stylistycznie,
zawsze pozostaje ciekawość i pewne nadzieje. Henning Pauly, mózg
operacji o nazwie Chain, autor płyt solowych, a nawet rockopery
Babysteps, do tego wokalista Juan Roos, uformowali zespół. Nagrali album
po części heavymetalowy po części rockowy, który miał być promowany na
żywo… nie wiem czy do tego doszło, gdyż po wysłuchaniu płyty straciłem
zainteresowanie.
Rytmicznie typowy Running Wild, czy w bardziej skomplikowanych
przypadkach – nowożytny Maiden… ale brzmienie nie ma pazura. Typowe
heavymetalowe patataj prowadzone jest przez dość topornie brzmiące
bębny, gitary brzmią za mało drapieżnie (kłania się wczesny Scorpions),
klawisze zmiękczają wszystko, a buńczuczne teksty sprawiają że wszystko
to brzmi nieco groteskowo. W drugiej części albumu pojawia się czasem
surowy punkowy klimat, czy rockowe granie w stylu Kiss. Niestety
końcówka płyty, to litościwe zerkanie na timer – i odliczanie sekund do
końca. Mimo, że ostatni utwór to ukłon – powiedziałbym w stronę The
Eagles, nie zmienia faktu, że to akustyczna przeróbka kawałka
tytułowego.
Dziwna sprawa, bo jeśli rozebrać utwory na czynniki pierwsze, zawierają
bardzo dobre elementy. Z gardła Juana wydostają się dość fajne melodie,
Henning wygrywa ciekawe solówki, ale podane to wszystko jest w kiepski
sposób. Dźwięki gitary mogą być fajne – cóż jeśli rytmiczna gitara
brzmi… miękko.
Widać jednak, że jeśli chodzi o komponowanie, Henningowi trudno zerwać z
przyzwyczajeniami – utwory jak na heavy metal są zbyt skomplikowane,
wielowątkowe… może nawet przekombinowane.
Nawet jeśli wykazać maksimum dobrej woli i kiedy zaakceptujemy niektóre
elementy, pojawia się po chwili coś, co zbija nas z tropu… mam tu na
myśli choćby dziwną southernrockową balladę – Goodnight Boston, miałką –
ale z rewelacyjnym motywem, która kompletnie nie pasuje do albumu.
Na domiar złego w drugiej części albumu na metalowe rytmy przemycono
wiele dźwięków progresywnych (vide Hammondy czy soczyste akustyki), co w
konkretnym przypadku w odniesieniu do melodii brzmi ciekawie, w
kontekście całego albumu, stylistycznie – niespójnie. Sam utwór Kingdom
of the Battle Gods, zbija słuchacza z tropu – i człowiek wymaga
kalibracji – ponownego przestawienia się aby odebrać kawałek pozytywnie.
Jestem przekonany, że te same kompozycje na żywo zabrzmią/ zabrzmiałyby o
niebo lepiej. Zawierają garść dobrych, czy bardzo dobrych motywów, co
nie pozwala mi jednoznacznie ocenić płyty negatywnie… Oceniam ją zatem
jako przeciętną – ale przyznać trzeba, że album bronią konkretne
motywy. Jeśli pomyślę o krążku jako o całości – nie mam ochoty do niego
wracać.
Mój pierwszy postulat – klawisze do wycięcia. Drugi, brzmienie do
poprawienia (w tym bębny). Kompozycje – szczególnie te o charakterze
metalowym – uprościć. Teksty… niektóre tchną wiochą, ale – cóż w heavy
metalu trzeba czasem odnieść się do ducha słuchacza, by poderwać go na
nogi… tego elementu nie będę się czepiał.
Twórcy Shadow’s Mignion podjęli niepotrzebne ryzyko. Dla sympatyków
heavy metalu, album będzie zbyt miękki, dla fanów progresywnej
twórczości Henninga – płyta jest zbyt miałka, niespójna i niedomaga
brzmieniowo.
4/10
Piotr Spyra