1. Stand up (For your rights)
2. We got your love
3. Run the streets
4. Friends
5. Rock & roll stars
6. Bullet in your heart
7. Girls
8. Empty words
9. Dont wanna get around
10.The gambler
Rok wydania: 2011
Wydawca: 7hard
http://www.myspace.com/sanchezkicks
Wiosna! A momentami nawet lato! Słońce, zieleninka wszędzie, a wydawcy
raczą nas coraz to nowymi albumami hard rockowymi. Muszę przyznać że
cieszy mnie ta tendencja.
Po paru zeszłorocznych dobrych albumach „młodych wilków”, głównie
pochodzących ze Skandynawii w tym roku brylują raczej starzy wyjadacze,
że wspomnę choćby o nowych albumach Magnum, Mr. Big czy Whitesnake.
Tymczasem ze Szwecji przybywa album Jose Sancheza, ktory jeśli wierzyć
notkom promocyjnym nowicjuszem na scenie nie jest. W skład jego nowego
zespołu wchodzą doświadczeni muzycy – tu też uwierzę na słowo biorąc pod
uwagę umiłowanie do podpisywania się ksywkami.
Wpływ na pierwsze wrażenie ma całkiem zgrabna okładka – hard rockowa jak
się patrzy… to zaś, że album został zrealizowany przez zespół w
dzisiejszych czasach nie powinien dziwić ani niepokoić.
Jednak album nie brzmi dobrze. Słuchałem go chwilę po innej hard
rockowej płycie (zresztą wydanej pół dekady temu) i różnica to przepaść.
„Run with the streets” brzmi dość płasko.
Obronną ręką wychodzą same kompozycje, które potrafią przyciągnąć
zarówno melodiami jak i riffami. Niestety wszystko niweczy wokal.
Jestem po prostu zaszokowany, że zespół ma odwagę podpisywać się
nazwiskiem wokalisty, który operuje po prostu nijaką barwą głosu.
Do tego jego umiłowanie do chórków i wszelkich wokalnych ozdobników
pokazuje, że chłopina nie zdaje sobie z tego sprawy, że rani uszy…
Trochę żal mi straconego potencjału, który słychać choćby w najlepszym
na płycie „Empty Words”. Ta ekipa potrafi bowiem komponować… nie
potrafi jednak realizować nagrań.
Album jest skonstruowany specyficznie. Wydaje się bowiem, że na początek
wstawiono energetyczne rockery, a pod koniec albumu utwory bardziej
skomplikowane, ciekawsze bardziej rozbudowane.
Dlatego mimo skutecznie popsutego humoru od pierwszych linii wokalnych
słuchacz nie ma problemu z dosłuchaniem płyty do końca. Kolejne kawałki
są raczej lepsze i równoważą nieco zawód, który serwuje nam wokalista.
Podsumowując, album brzmi jak demo, a wokaliz po prostu nie da się
znieść. Jeśli nawet bardzo chciałbym dać szansę samym utworom – to
zadanie ponad moje siły.
Na domiar złego zespół Sancheza, nie jest kapelą na tyle charyzmatyczną
(czy też materiał przez nich prezentowany nie jest tak energetyczny), by
mógł pozwolić sobie na słabe wokale.
W historii hard rocka wiele było zespołów, w których brylowali słabi
wokaliści (że wymienię choćby Motley Crue czy Motorhead). Dla Sanchez ta
grupa zespołów to zbyt wysokie progi a album „Run The Streets” jako
całość jest po prostu słaby. Ale głównie za sprawą wokaliz. Wybaczyłbym
nawet produkcję… bo znalazłem na płycie warte uwagi melodie. Dlatego
uważam że album nie jest beznadziejny. Przedstawię sprawę matematycznie:
niezłe utwory + beznadziejne wokale = słaba płyta.
Nie popsuje mi to dobrego nastawienia do muzyki hard rockowej wiosna/lato 2011 – po prostu do tego albumu nie mam ochoty wracać.
Polecam ortodoksyjnym fanom hard rocka, którzy stawiają muzykę ponad
wokalizy. Cóż pozostaje nadzieja, że zespół Sancheza to porządna machina
koncertowa a i utwory na żywo odarte z chórków będą bardziej
przystępne… A może – skoro Sanchez potrafi pisać niezłe utwory i grać
na gitarze… niech zatrudni wokalistę.
3/10
Piotr Spyra