1. Transformed
2. We Are What We Are
3. Beyond Man And Time
4. Unchain The Earth
5. The Ugliest Man In The World
6. The Road Of Creation
7. Somewhere In Between
8. The Shadow
9. The Wise In The Desert
I) The Wise In The Desert
II) The Silenced Song
10. The Fisherman
I) High As A Mountain Part 1.
II) The Abyss
III) High As A Mountain Part 2.
11. The Noon
Rok wydania: 2011
Wydawca: Gentle Art of Music
http://rpwl.de
Po 4 letniej przerwie, zmianach na stanowisku basisty (Werner Taus),
wreszcie przyszła pora na nową płytę! Zanim jednak przyjdzie nam do
wysłuchania jej zawartości, radzę odłożyć na bok głęboko floydowskie
„God Has Failed”, pominąć „słoneczne pocałunki” drugiego albumu („Trying
to Kiss The Sun”), przestać też buszować w zbożu („World Through My
Eyes”), zgasić stojący w kącie stary telewizor („The RPWL Eperience”),
bo oto nadeszła nowa era RPWL-a! – „Beyond Man And Time”! 🙂
Może to zabrzmiało trochę górnolotnie, bo aż tak drastycznych zmian
stylistycznych w muzyce RPWL nie ma, ale jedno jest faktem, bardziej
wyraźnie odeszli od floydowskich wpływów jakimi nasycone były
wcześniejsze płyty zespołu. Już poprzedni krążek – „The RPWL Eperience”
był znacznym zwrotem stylistycznym w stosunku do tego co nagrali
wcześniej, jednak tamten zwrot jakby mniej mi odpowiadał, posiadał
bowiem pewne brit popowe znamiona i był bardziej rozchwiany
stylistycznie, jakby grupa szukała dopiero nowych dróg którymi
zamierzała podążyć. Nowa płyta jest chyba dowodem na to, że tą drogę
znalazła. Z pewnością powinna przekonać do siebie miłośników około
progresywnych brzmień, tym bardziej, że jest to album koncepcyjny,
opartym na jednym z dzieł Fryderyka Nietzschego „Tako rzecze
Zaratustra”.
Przyjrzyjmy się może w skrócie, jak to wygląda pod względem muzycznym.
Wszystko zaczyna się króciutkim, ale bardzo przyjemnym, dwuminutowym
klawiszowo-perkusyjnym wstępem, „Transformed’. W kolejnej kompozycji
(zdecydowanie dłuższej, prawie 10 -cio minutowej), „We Are What We Are”,
ważną rolę odgrywa bardzo specyficzna (tutaj) perkusja Marca Turiauxa.
Jej brzmienie zostało tu dosyć wyraźnie uwypuklone, tworząc klimat
podobnie jak chociażby w późniejszych dziełach Genesis (chociażby Mama).
W warstwie muzycznej słychać tutaj pewną gradację dźwięków kojarzącą
się z Porcupine Tree, a w kwestii brzmienia instrumentów klawiszowych,
można odnaleźć pewne niuanse do Ozric Tentacles. Zwiewny głos Yogiego
Langa i dźwięk gitary Kalle Wallnera (który mimo wszystko będzie nam
zawsze kojarzył się z gitarą Davida Gilmoura) sprawia, że mimo tak
licznych skojarzeń, jest to prawdziwy, rasowy RPWL. Kolejna kompozycja,
tytułowa „Beyond Man And Time”, rozpoczyna się bardzo ciepłą solówką
gitarową, to bardzo przyjemny, balladowy fragment, który mógłby stanąć w
szranki chociażby z takimi RPWL-owymi cukierkami jak „Roses”. Jeżeli
ktoś zechce mimo wszystko uparcie odnajdywać w nowym RPWL floydowskich
klimatów , to chyba najwięcej znajdzie ich właśnie w tej kompozycji
tytułowej , oraz w następującej po niej „Unchain The Earth” (akurat
tutaj takich z okresu „Momentary Lapse Of Reason”). Kolejna kompozycja,
bardzo energetyczna „The Ugliest Man In The World”, to wyraźny zwrot w
stronę stylistyki grupy Rush i chyba duża w tym rola nowego basisty
Wernera Tausa. Jest to bardzo charakterystyczny fragment płyty.
Następnie, za sprawą „The Road Of Creation” robi się znowu nieco
Jeżozwierzowo. Wokal Yogiego został tutaj elektronicznie zdeformowany.
Pora na kolejny bardzo króciutki, 2 minutowy wątek „Somewhere In
Between”, tym razem jednak z wokalem i fajnym gitarowym motywem. I znowu
zdecydowanie żywiej w „The Shadow”, z uwypuklonym brzmieniem gitary
basowej (ta kompozycja jednak najmniej mnie przekonuje). Dwuczęściowy
„The Wise In The Desert” oparty został na dosyć jednostajnym rytmie
gitary, wokół której jakby owinięty został ciepły wokal Yogiego Langa,
sądzę że może właśnie ta kompozycja odnalazła by się w popularnych
stacjach radiowych. Pora na najdłuższy fragment , składający się z 3
części, prawie siedemnastominutowy „The Fisherman”. Zaczyna się pewnym
orientalnym smaczkiem, przyjemnie płynie, rozwija się bardzo powoli.
Możemy tutaj usłyszeć całe spektrum klawiszowych brzmień: od melotronu,
poprzez brzmienie przypominające te wczesnomarillionowe Marka Kellyego,
czy nawet genesisowe Toneyego Banksa. Ta rozbudowana kompozycja powinna w
szczególności zadowolić wszystkich maniaków progresywnych klimatów. Na
zakończenie musiało być znowu bardziej lirycznie, za sprawa bardzo
przyjemnego, balladowego „The Noon”.
Reasumując, płyta posiada z pewnością klika słabszych momentów, jednak
ogólnie, jako całość może się podobać. Moim zdaniem, obok „World
Through My Eyes”, jest to najmocniejsza rzecz w dorobku RPWL.
8/10
Marek Toma