ROTTING CHRIST – 2019 – The Heretics

ROTTING CHRIST - The Heretics

01. In the Name of God
02. Ветры злые (Vetry zlye)
03. Heaven and Hell and Fire
04. Hallowed Be Thy Name
05. Dies Irae
06. Πιστεύω (I Believe)
07. Fire, God and Fear
08. The Voice of the Universe
09. The New Messiah
10. The Raven

Rok wydania: 2019
Wydawca: Season of Mist
https://www.rotting-christ.com


Moja przygoda z ROTTING CHRIST rozpoczęła się jeszcze w latach 90. Uściślając temat, było to jakoś w okolicach premiery kultowego „Triarchy of The Lost Lovers”. Do tej pory lubię wracać do tego pamiętnego wydawnictwa, bo co by nie mówić, jest to album wyjątkowy. W czasie późniejszym sprawdzałem poczynania zespołu gdzieś do płyty „Khronos”. Potem jakoś niespecjalnie śledziłem ich późniejsze poczynania – zespół zaczął zbyt mocno eksperymentować, a wtenczas nie było to dla mnie przekonujące. Taka sytuacja utrzymywała się do chwili, kiedy Grecy promowali swój poprzedni krążek zatytułowany „Rituals”. Od tamtego momentu coś drgnęło i zacząłem nadrabiać wieloletnie zaległości. Odkryłem zespół na nowo i kiedy wyszło na jaw, że Grecy przygotowują nowy materiał, byłem tym faktem mocno podekscytowany. Żeby tego było mało, kolejno udostępniane single tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że szykuje się coś wyjątkowego.

Teraz kiedy „The Heretics” stał się dostępny dla każdego, śmiem twierdzić, że najnowsze dziecię ROTTING CHRIST – co oczywiście najlepiej zweryfikuje czas – stanowi jedną z najlepszych i najważniejszych pozycji wydawniczych w ich bogatej dyskografii. Zespół w dalszym ciągu pozostaje wierny swojej stylistyce, ale z drugiej strony nie ma mowy o wtórności, stagnacji. Tym razem panowie pokusili się na stworzenie materiału bardziej przystępnego, melodyjnego. Zdystansowano się również wobec eksperymentów i udziwnień. Tym niemniej nowym kompozycjom nie można odmówić klimatu. Tak, „The Heretics” to album o podwyższonym wskaźniku atmosferycznej aktywności. Cały materiał jest przesiąknięty specyficznym nastrojem i nie chodzi tu tylko o etniczno – orientalne elementy. Zamiast opętańczych form (jakimi emanował „Rituals”), zdecydowano się na pewną zadumę, uduchowienie, w czym pomagają „zakonne” stylizacje towarzyszące praktycznie każdej kompozycji. Wykreowana otoczka nie jest tutaj przypadkowa. Tak naprawdę stanowi ona esencję/podkład przedstawionego konceptu, gdzie każda składowa jest nieodłączną częścią czegoś większego. Odzwierciedla to również wymowna okładka stylizowana na biblijny malunek. To jednak nie wszystko – również i dołączona książeczka (stronicowo dość obszerna) jest zapełniona okazałymi grafikami, tematycznie ściśle powiązanymi z heretyckim zamierzeniem. Przy każdej kompozycji umieszczono osobną grafikę, na której religijne wizerunki/obrazy zostały celowo sprofanowane odsłaniając prawdziwe intencje zespołu, czego przypieczętowanie stanowią przedostatnie strony. Tam posłużono się cytatem Antona Szandora LaVey’a, umieszczonym na bluźnierczym tle graficznym – to chyba nie wymaga dodatkowego komentarza.
W tym miejscu należałoby zaznaczyć, że na „The Heretics”, Sakis i spółka postanowili wziąć na tapetę tematykę zabarwioną religijnymi treściami, a dokładniej rzecz ujmując poruszyć kwestie heretyków, których przedstawia w innym świetle, aniżeli głosi nauka kościoła. O ile ktokolwiek miał styczność z twórczością Greków, ten wie, że ROTTING CHRIST (zresztą jak sama nazwa zespołu wskazuje) stoi w opozycji wobec chrześcijańskich wartości i ogólnie religii. Tutaj nic się nie zmienia, nawet jeżeli klimatyczna otoczka może rodzić inne odczucia. Do tego celu zespół postanowił skorzystać ze spuścizny literackiej m.in. takich twórców jak Fiodor Dostojewski, William Shakespeare, Mark Twain czy też Edgar Allan Poe. Na płycie wykorzystano sporą ilość cytatów tychże panów, co prawdopodobnie powinno zainteresować również zwolenników właśnie ich dokonań.

Muzycznie materiał, nie dość, że jest ściśle związany z wygenerowaną otoczką, to jeszcze prezentuje się spójnie, a przede wszystkim ciekawie. To album zmyślnie wyrównany, którego warto słuchać całościowo (tak jak w przypadku „Wildhoney” TIAMATU). „The Heretics” jest również albumem kompletnym, przemyślanym od początku do końca i to w najdrobniejszym szczególe. Każda kompozycja pełni określoną, ważną funkcję i niezależnie od prezentowanego klimatu, stanowi strategiczne ogniwo. Dlatego ciężko w tym przypadku wyszczególniać jakikolwiek kawałek z osobna, bo tak naprawdę każdy z nich jest tak samo istotny. Tym niemniej takie numery jak doskonały „Ветры злые”, gdzie Sakisa wokalnie wsparła niejaka Irena Zybina, czy też „Πιστεύω”, którego głównym elementem jest filmowa narracja; wyróżniają się nieco na tle reszty. Jednak ów różnice są na tyle niewielkie, że ogólna spójność nie została w żadnym stopniu zachwiana.
W moim odczuciu, nowe dziecię ROTTING CHRIST to nie tylko muzyka, ale również określone treści, konkretne przesłanie. Muzyka oraz jej ogólny klimat są przesycone tajemniczą, mroczną aurą, czymś co tak naprawdę ciężko zidentyfikować, nazwać. Tak jak w przypadku opętańczego „Rituals”, i tym razem zespół wzbudza niepokój. Robi to jednak w nieco inny sposób, stosując inne środki wyrazu. Jest przy tym bardziej powściągliwy, mniej bezpośredni. Mimo „kościelnego” ubarwienia album emanuje mrokiem i chłodem. Nawet przystępne zagrania, przyjazne melodie są tylko elementem odwracającym uwagę, usypiającym czujność. Nie ulega też wątpliwości, że ROTTING CHRIST postawili na prostotę, stąd też kompozycje, niekiedy toporne, prezentują się wyraziście, a ich przyswojenie nie sprawia większych problemów (o ile ktoś lubi tego typu granie). Nie bez znaczenia pozostaje tu produkcja, brzmienie. Tym razem panowie skorzystali z usług wszechobecnego Jansa Bogrena, a jak wiadomo ów człek jest ekspertem w swoich fachu. Dlatego „The Heretics” pod względem jakości dźwiękowej prezentuje się po prostu tak jak należy. Tak naprawdę, w przypadku tego wydawnictwa wszystko jest na swoim miejscu i mam przeczucie, że jest to taka płyta, do której będzie się z chęcią wracać po latach.

Myślę, że na tym etapie ciężko jest mi podejść do tego wydawnictwa w sposób obiektywny, chyba nawet nie potrafię już tego zrobić. Prawdopodobnie stałem się jego częścią (w sensie odbioru), a specyficzny mrok „The Heretics” pochłania mnie coraz głębiej. Być może bredzę, ale ten album przyjemnie mnie uzależnił, a jak wiadomo, ludzie zniewoleni często tracą kontakt z rzeczywistością, czując się lepiej w innym świecie, nawet tak specyficznym jak ten stworzony przez Sakisa i jego kompanów.

10/10

Marcin Magiera

Dodaj komentarz