WATERS ROGER – 1992 – Amused to Death

1. The Ballad of Bill Hubbard
2. What God Wants, Part I
3. Perfect Sense, Part I
4. Perfect Sense, Part II
5. The Bravery of Being Out of Range
6. Late Home Tonight, Part I
7. Late Home Tonight, Part II
8. Too Much Rope
9. What God Wants, Part II
10. What God Wants, Part III
11. Watching TV
12. Three Wishes
13. It’s a Miracle
14. Amused to Death

Rok wydania: 1992
Wydawca: Columbia Records
https://rogerwaters.com/


Sukces płyty „The Wall” Pink Floyd, na której Roger Waters zdominował kolegów z zespołu, odcisnął piętno na jego późniejszej dyskografii. Zarówno „Final Cut” – ostatni krążek jaki nagrał pod szyldem słynnej grupy – jak i solowe dokonania to w zasadzie mniej lub bardziej oczywiste wariacje na temat „Ściany”. Do nagrania „Amused To Death” artysta zbierał się długo. Pracował w wielu studiach, dobrał sobie znakomitych muzyków (z takimi tuzami gitary jak Jeff Beck i Steve Lukather na czele) i producenta. Powstała superprodukcja, rewelacyjnie brzmiąca. Są charakterystyczne dla Watersa sample, efekty dźwiękowe, które „robią” tło. Są ewidentne nawiązania do wspaniałej Floydowskiej klasyki… Znów mamy do czynienia z concept albumem, z mediami, krytyką kultury masowej jako motywami przewodnimi. Ale też Waters nie byłby sobą, gdyby nie poruszał tematów politycznych, spraw związanych z wojną… Można się zżymać, że znów teksty zdominowały muzykę, że artysta ciągle śpiewa o tym samym… Z drugiej strony: 26 lat od premiery płyty jej tematyka wciąż jest jak najbardziej aktualna. To album z gatunku „Kochaj albo rzuć”, podobnie zresztą jak inne solowe płyty Watersa…

Robert Dłucik


Waters przyzwyczaił swoich słuchaczy do perfekcjonizmu. Tak było podczas działalności Pink Floyd, tak jest i podczas solowej kariery. Na „Rozbawionym na śmierć” dba o każdy szczegół. Począwszy od tematu głównego jakim jest okrucieństwo świata a także wojny, po ogłupienie środkami masowego przekazu. Na płycie jest mnóstwo goryczy, złośliwości ale i przerażających momentów, które działają na wyobraźnię. Chociażby relacja niczym z Superbowl do zrzutu rakiety czy jeszcze późniejsze wysadzenie domu w powietrze. Album „Amused to death” każe też popatrzeć na siebie i wyciągając wnioski nakazuje zmieniać świat na lepsze. W przeciwnym razie staniemy się ogłupiałą małpą podatną na każdą newsową papkę.

Mariusz Fabin


Na „The Wall” Roger Waters ostatecznie odnalazł swoje miejsce w świecie muzyki i od tego momentu tworząc konsekwentnie trzymał się wytyczonego wtedy kursu. Jego młoda gniewność przeobraziła się w dojrzałe wkurwienie. Świat jest zły i Waters zaczął rozdawać ciosy na prawo i lewo, rzucając kamienie nawet w stronę nieba. Bezlitośnie smagał słowem społeczeństwo o małpim rozumie, choć tu i ówdzie nie zabrakło wzruszających lirycznych momentów. W ten sposób można streścić trzeci i najpiękniejszy w dorobku artysty album solowy „Amused To Death”. Płyta została wydana w 1992 roku, w momencie kiedy mutacja punk rocka w postaci stylu grunge znowu na moment zmiotła podobnych twórców ze sceny. Wydawnictwo komercyjnie przepadło a sam Waters, jak to on, obraził się na długie ćwierć wieku.

Witold Żogała

Dodaj komentarz