RIVERSIDE – 2018 – Wasteland

RIVERSIDE - Wasteland

1. The Day After
2. Acid Rain
3. Vale Of Tears
4. Guardian Angel
5. Lament
6. The Struggle For Survival
7. River Down Below
8. Wasteland
9. The Night Before

Rok wydania: 2018
Wydawca: Mystic Production
https://www.facebook.com/Riversidepl/


Doskonały album … Przepiękny, poetycki, wielowymiarowy… Siódmy w ich dyskografii, pierwszy nagrany w trio, pierwszy po tragedii jaka dotknęła Riverside w 2016 roku, kiedy niespodziewanie odszedł gitarzysta Piotr Grudziński. Zespoły różnie odreagowują traumę po takich ciosach. Dżem po śmierci Ryszarda Riedla nagrał najostrzejszą, najbardziej hardrockową płytę w dyskografii. Riverside odwrotnie – poszedł w stronę zadumy, chociaż mocniejszych brzmień również tutaj nie brakuje…

Bardzo podobał mi się pierwszy zwiastun tego albumu – „Vale of Tears”, świadectwo fascynacji rockową klasyką. Klawiszowe partie, efektownie wzbogacające wokale w refrenie, brzmią jakby wyszły spod palców Kena Hensley’a, w najlepszych czasach Uriah Heep. Dla równowagi – „River Down Below” – urocza ballada, z akustyczną gitarą w roli głównej. No i trzeci utwór, który ujrzał światło dzienne przed datą premiery płyty – „Lament”. Tutaj ładunek emocji wznosi się już na poziom dostępny tylko dla nielicznych artystów… Sześć minut osiem sekund dźwiękowej magii. I ta śliczna, smyczkowa coda…

To concept album. „Tematyka 'post-apokalityczna’ chodziła za mną już od dawna – książki, filmy, gry video, opowieści o próbie przetrwania w świecie, który się skończył. Dopiero teraz jednak napisanie takiej historii nabrało sensu i znaczenia, kiedy to Riverside rozpoczyna swój nowy rozdział – mówił Mariusz Duda w materiałach zapowiadających „Wasteland”.

Koncept zawarty jest nie w tekstach, ale podkreśla go również muzyczna klamra w postaci krótkich utworów „The Day After” (zaczyna się a capella, dopiero później wchodzą instrumenty klawiszowe) i „The Night Before”.

Na deser zostawiłem sobie dwa utwory: instrumentalny „The Struggle For Survival” (niemal instrumentalny, bo w finale pojawia się wokaliza), który trwa ponad dziewięć i pół minuty, lecz nie nuży ani przez sekundę oraz tytułowy, gdzie pojawiają się gitarowe zagrywki, które trudno nazwać oczywistymi w przypadku Riverside. Jakie? Nie będę spojlerował… 😉

Śledzę ich karierę od debiutu, czekam z niecierpliwością i zaciekawieniem na każde wydawnictwo. Jeszcze nigdy mnie nie zawiedli. Na siódmej płycie zauroczyli jak chyba nigdy przedtem. Doskonały album, właściwie muzyczne misterium…

10/10

Robert Dłucik

Dodaj komentarz