RIVERSIDE – 2018 – Wasteland

RIVERSIDE - Wasteland

1. The Day After
2. Acid Rain
3. Vale Of Tears
4. Guardian Angel
5. Lament
6. The Struggle For Survival
7. River Down Below
8. Wasteland
9. The Night Before

Rok wydania: 2018
Wydawca: Mystic Production
https://www.facebook.com/Riversidepl/


Nostalgia

Premiera każdej płyty Riverside jest bardzo wyczekiwana i staje się nadzwyczajnym wydarzeniem. Z taką sytuacją mamy właściwie do czynienia od pierwszego ich albumu, który przecież w roku 2018 kończy 15 lat. Oczywiście, dzieje się tak w wymiarze pewnej subkultury, która nie jest bynajmniej hermetyczna i jednak z każdym rokiem rozrasta się, i to w skali ogólnoświatowej. Z tego też względu mam wrażenie, że często towarzyszy temu wydarzeniu swego rodzaju hurraoptymizm i przesadny subiektywizm. Czy tak jest również w przypadku nowego, używając trochę przestarzałego już określenia, krążka Riverside?

Trudno oceniać nową muzykę zespołu, nie osadzając wszystkiego w określonym kontekście ciągu wydarzeń ostatnich dwóch lat, który sprawił, że zarówno tematyka, szata graficzna, jak i muzyka jawią się raczej w mrocznych klimatach. Postapokalipsa to temat niezwykle wdzięczny i od kilku lat bardzo obecny w kulturze, kinie i literaturze. Można wymienić dziesiątki, jeśli nie setki seriali, filmów czy książek o tematyce zagłady ludzkości i próbie odnalezienia się niedobitków w nowej, postapokaliptycznej właśnie rzeczywistości. Trzeba tutaj mocno podkreślić, że gama zagrożeń dla naszej cywilizacji jest niezwykle bogata: od wszelkiego rodzaju epidemii (w tym niezwykle popularny wątek zombie), przez zagrożenie z kosmosu (asteroida, obce cywilizacje), po samozagładę spowodowaną wojną nuklearną czy dewastacyjnym traktowaniem środowiska naturalnego.

W takim właśnie entourage’u muzycy osadzili akcję swojej nowej opowieści i zrobili to, mam wrażenie, żeby wyrazić wielki ból po stracie przyjaciela, ale nie robiąc tego w sposób bezpośredni, krzykliwy, lecz właśnie zakamuflowany, trochę ukryty w całej tej mrocznej i dramatycznej otoczce świata, który stoi na krawędzi zagłady. Przecież zginęły miliony, kataklizm dotknął całego globalnego społeczeństwa, a więc utrata jednej osoby to w obliczu tak wielkiej tragedii właściwie zupełnie nic nie znaczące fakty – chichot historii. Jeśli zatem możemy porównać te dwa pozornie nieporównywalne wydarzenia, to okazuje się, że strata bliskiej osoby może mieć wymiar końca świata, takiej prywatnej apokalipsy. W obydwu przypadkach nieprawdopodobnie ciężko jest żyć dalej („The Struggle for Survival”).

Muzycznie jest to płyta niezwykle riversajdowa, jakby zespół chciał się jednoznacznie odciąć od odskoczni stylistycznej, jaką niewątpliwie był mocno elektroniczny album „Eye of the Soundscape”. Mam wrażenie, że doszło wręcz do przechyłu w drugą stronę, w kierunku brzmień cięższych i agresywniejszych, bardziej zakręconych i improwizowanych, co doskonale słychać w utworze „The Struggle for Survival”. I choć brak mi tutaj trochę tego przestrzennego i spokojniejszego nastroju „EOTS”, to na szczęście na „Wasteland” znajdziemy charakterystyczne dla twórczości Riverside, bardziej nastrojowe i balladowe utwory, jak chociażby wspaniały „Guardian Angel” czy niezwykle urokliwy „River Down Below”.

Płyta jest dość równa, zwarta stylistycznie. Początkowo utwór „Lament” wydawał się dość chaotyczny, ale z czasem, kiedy zaczęło się patrzeć na tę płytę jako tematyczną i muzyczną całość, to wrażenie to uległo zatarciu. Z kolei nagranie tytułowe sprawia momentami wrażenie westernowego soundtracku, jednakże nagranego bardzo nowocześnie, ze świetną partią bębnów. Na jeden z singli wybrany został utwór „Vale of Tears”, który gościnnym solo gitarowym obdarzył znany z Lion Shepherd Mateusz Owczarek. Świetnie po spokojnym początku płyty wypada potężny „Acid Rain”, który wgniata wręcz swoją mocą i wyrazem. Płytę spina klamra dwóch krótszych, spokojnych nagrań „The Day After” i „The Night Before”, będących swego rodzaju odwróceniem chronologii, a może pętlą czasu – wszystko się już kiedyś wydarzyło i wydarzy ponownie.

O profesjonalizmie muzyków Riverside pisać nie trzeba, znani są ze swego kunsztu i dbałości o najmniejsze szczegóły, zarówno w warstwie muzycznej, lirycznej, jak i graficznej. Warto jednak wspomnieć o gitarzyście Macieju Mellerze, który miał spory udział w nagrywaniu nowych nagrań. Nie ma potrzeby porównywać jego gry i brzmienia z Piotrem Grudniem, gdyż każdy z tych muzyków stanowi oddzielny, oryginalny, indywidualny byt muzyczny. Uważam, że Maciej znakomicie uzupełnia pozostałych instrumentalistów, odnalazł miejsce w zespole, który stracił przecież niezastąpionego członka.

Brzmienie albumu jest na wskroś nowoczesne, choć momentami dźwięk wydaje się być przesterowany, jakby przybrudzony, co może oczywiście być zamierzonym zabiegiem stylistycznym.

To nie jest najlepsza płyta Riverside. Mam nieodparte wrażenie, że to trochę album przejściowy, który zamyka pewien okres w historii zespołu, a jednocześnie otwiera zupełnie nowy. Grupa rozpoczyna nowy rozdział, zrzuca z siebie odium żałoby i cierpienia po stracie, paradoksalnie poruszając niezwykle mroczną i pesymistyczną tematykę. Skoro ktoś przeżył apokalipsę, to być może jest przed nami jakaś bardziej optymistyczna przyszłość, którą będziemy kształtować w oparciu o dotychczasowe doświadczenia i przeżycia. Muzycznie brakuje mi tu bardziej zapadających w pamięć, wyrazistych i dojmujących melodii, ale to zupełnie subiektywne odczucie, które nie przeszkadza w docenieniu tego jakże dojrzałego dzieła.

7/10

Arkadiusz Cieślak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *