RHAPSODY OF FIRE – 2017 – Legendary Years

1. Dawn of Victor
2. Knightrider of Doom
3. Flames of Revenge
4. Beyond the Gates Of Infinity
5. Land of Immortals
6. Emerald Sword
7. Legendary Tales
8. Dargor, Shadowlord of the Black Mountain
9. When Demons Awake
10. Wings of Destiny
11. Riding the Winds of Eternity
12. The Dark Tower of Abyss
13. Holy Thunderforce
14. Rain of a Thousand Flames

Rok wydania: 2017
Wydawca: AFM Records
https://www.rhapsodyoffire.com/


Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że RHAPSODY OF FIRE pracuje nad nowym wydawnictwem, byłem mocno podekscytowany. Z drugiej strony, pewne obawy rodził fakt poważnych roszad personalnych, a szczególnie zmiana wokalisty. Później okazało się, że Alex Staropoli faktycznie nagrywa, tyle że nie chodzi o premierowy materiał, a ponowną realizację klasyków z lat 1997-2002, kiedy to zespół działał jeszcze pod nazwą RHAPSODY. Wtedy poczułem lekkie zażenowanie i czułem się rozczarowany, bo w sumie po jaką cholerę wypuszczać raz jeszcze coś co zostało nagrane przed laty?!

Sukcesywne uchylanie rąbka tajemnicy w postaci udostępniania kolejnych kawałków nie poprawiało mojego sceptycznego nastawienia. Dość szybko i na pewno zbyt pochopnie spisałem „Legendary Years” na straty. Sytuacja uległa zmianie kiedy w moje ręce trafiło pełne wydanie, do którego z początku i tak podchodziłem z rezerwą. Za to od razu pozytywne wrażenie zrobiła na mnie świetna okładka, której mroczny, ale i też dostojny klimat przywołuje na myśl specyfikę „Władcy Pierścieni”. Obraz ją zdobiący można też w pewnym sensie traktować jako zamknięcie starego rozdziału i wędrówkę ku nowemu. Równie okazale prezentuje się wnętrze zgrabnie zaaranżowanego bookletu, którego większość miejsca zajmują naturalne zdjęcia zespołu.

Co się tyczy zawartości muzycznej – utwory zostały raczej wiernie odegrane; w tej materii Alex i spółka nie planowali stylistycznej burzy zmian. Osobiście nie doszukałem się innowacji w aranżacjach tudzież zmian ideowych. Za to ogromna metamorfoza dokonała się w kwestii czysto realizatorskiej. Zawartość „Legendary Years” brzmi potężnie i soczyście. Sebastian „Seeb” Levermann (Orden Ogan) tchnął w utwory więcej wigoru, mocy. Pamiętne klasyki dostały większego pazura i kopa, natomiast sam charakter kompozycji zyskał na plus.

Dobór kompozycji – jak to zwykle bywa w przypadku tego typu realizacji – może budzić większy lub mniejszy entuzjazm. Zawsze znajdzie się ktoś kto stwierdzi, że zabrakło danego utworu, a „ten inny” jest niepotrzebny. Osobiście starałem się do tego nie podchodzić taki sposób, dlatego zestawienie kawałków przyjąłem z aprobatą. Krótko mówiąc, słuchanie „Legendary Years” sprawia mi wielką frajdę i na chwilę obecną nie odbieram wydawnictwa negatywnie. Wszelkie obawy, rozczarowania wyparowały i choć idea nagrywania klasyków wciąż nie do końca mnie przekonuje, tak w tym przypadku można mówić o pełnym sukcesie. Nie bez znaczenia pozostaje tu kwestia zmian personalnych – nowy skład sprawuje się wzorowo. Sekcja nie budzi żadnych zastrzeżeń, a Giacomo Voli nie pozostawia złudzeń, że godnie zastąpi Fabio Lione. Tak naprawdę przekonamy się o tym już za rok, kiedy światło dzienne ujrzy nowy album, ale tym razem z premierowym materiałem.

Teraz nie pozostaje nic innego jak smakowanie kalorycznej zawartości „Legendary Years”. Co prawda doskonale zdaje sobie sprawę, że u wielu osób krążek wzbudzi ambiwalentne odczucia. Mimo wszystko nie zmienia to faktu, że wydawnictwo jest zaskakująco udane. To swego rodzaju „the best of” z pierwszych pięciu lat działalności, w całkowicie odświeżonym wydaniu i z całą mocą muszę stwierdzić – słucha się tego naprawdę dobrze. To doskonała próbka możliwości nowego składu oraz dobry zwiastun tego co zespół prawdopodobnie zaprezentuje w niedalekiej przyszłości – czekam!

Marcin Magiera

Dodaj komentarz