1. Dark Frozen World
2. Sea of Fate
3. Crystal Moonlight
4. Reign of Terror
5. Danza di Fuoco e Ghiaccio
6. Raging Starfire
7. Lost in Cold Dreams
8. On the Way to Ainor
9. The Frozen Tears of Angels
10. Labyrinth of Madness (digipack bonus track)
11. Sea of Fate (orchestral version) (digipack bonus track)
Rok wydania: 2010
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.myspace.com/rhapsodyoffire
Z Rhapsody of Fire (kiedyś bez tego „Fire”) jest trochę jak z koniem –
jak koń wygląda każdy wie. Dokładnie tak jest z muzyką włoskich
power/symph/epic/hollywood (i co tam jeszcze chcecie) metalowców. Każda
ich kolejna płyta jest dość podobna do poprzedniej, nie ma mowy o
rewolucji i eksperymentach. Jednych to zapewne nudzi, dla innych może
być zaletą – bo czy jest coś gorszego dla fana od tego jak jego ulubiony
zespół zarzuca swój dotychczasowy styl i zaczyna szukać czegoś nowego??
Niewielu się to udało, a odzyskać zaufanie uprzedzonych fanów ciężko.
„The Frozen Tears of Angels” to już siódme studyjne wydawnictwo zespołu,
do tego ukazujące się po trwającej cztery lata przerwie (zespół związał
się z managementem prowadzonym przez jednego z członków zespołu Manowar
i nie wyszedł na tym najlepiej…). Po wielu perturbacjach i groźbie
„śmieci” formacji nowy krążek Włochów ukazał się na rynku i co
najważniejsze to całkiem niezła płyta.
Grupa nic nie straciła ze swego upodobania do patetyzmu, podniosłych
melodii, chórów i orkiestracji. Wszystkiego tego jest tu pod dostatkiem.
Fabio Lione, jak zwykle w dobrej formie udowadnia, że w tej muzycznej
„działce” dysponuje jednym z ciekawszych głosów, a wtórujący mu muzycy
już nieraz pokazali, że swój fach znają dobrze. Nie zabrakło też i
Chrisophera Lee który prowadzi tu narrację (aktor stał się już niemal
stałym gościem na albumach zespołu i jak się okazuje Saruman ze złotym
pistoletem gustuje w ciekawej muzyce:-)),.
Ciężko wskazać faworytów, to równa płyta bez zdecydowanie lepszych jak i
gorszych utworów. Nieco inne od pozostałych są „Danza di Fuoco e
Ghiaccio” – zaśpiewany po włosku, utrzymany w konwencji bardowskiej
utwór z wpadającym w ucho skocznym refrenem oraz „Reign of Terror”. Ten
drugi ma w sobie niespotykane wręcz pokłady agresji. W muzyce Rhapsody
of Fire pojawiały się już kiedyś growle, ale nigdy nie było w nich aż
takiej furii. Na początek, niepokojący wstęp, chór, gitara i… co za
wrzask okraszony perkusyjnymi blastami… aż włosy dęba wstają. Każda
zwrotka „zaśpiewana” jest w stylu a’la Cradle of Filth, refren to już
jednak stare dobre Rhapsody of Fire.
Uwagę zwraca wydanie digipack – czego to zespoły nie robią aby zwrócić
na siebie uwagę. To jak są obecnie wydawane płyty zaczyna powoli
zahaczać o sztukę. Kiedyś wystarczyła okładka, teksty zwykłą czcionką na
białym tle, a teraz?? Niesamowite grafiki, bonusy, opisy utworów itd
itp… duch czasów?? Czy może w dobie powszechnego dostępu do mp3 to
swego rodzaju rozpaczliwy sposób na skłonienie do zakupu CD?
Kolekcjonerzy mają w czym wybierać…
7,5/10
Piotr Michalski