1. Quantum x
2. Ascending to infinity
3. Dante’s inferno
4. Excalibur
5. Tormento e passione
6. Dark fate of atlantis
7. Luna
8. Clash of the titans
9. Of Michael the Archangel and Lucifer’s fall
I. In profundis
II. Fatum mortalis
III. Ignis divinus
Rok wydania: 2012
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.ltrhapsody.com/
Rhapsody było swego rodzaju objawieniem. Faktem jest że swój debiut nagrali w wyjątkowo korzystnym czasie dla power metalu. Ale chyba jako pierwsi zastosowali na taką skalę mariaż neoklasycznego hardrocka, powermetalu i muzyki symfonicznej. Po gorąco przyjętym debiucie pojawił się kolejny świetny album… ale różowo nie było cały czas. Problemy natury prawnej z nazwą zespołu, zatargi z ówczesnym wydawcą… w końcu zmiana nazwy, która do dziś nie została do końca zaakceptowana przez fanów, który używają nazwy skróconej – pierwotnej.
Kiedy po przebrnięciu przez poważne problemy natury organizacyjnej, które (chyba każdy ma tego świadomość) musiały za sobą pociągnąć także konsekwencje finansowe i o mały włos nie doprowadziły do rozwiązania grupy, zespół stał się jeszcze silniejszy.
Zmiana wytwórni, większy budżet a co za tym idzie możliwość profesjonalnego podejścia do własnej twórczości. Zatrudnianie muzyków symfonicznych, czy też w końcu współpraca z Christopherem Lee.
I kiedy wszystkie problemy wydawały się być za zespołem, okazało się, że grupa się rozpadła.
Choć to nie do końca oddaje naturę zmian. Zespół się podzielił. Okazało się, że iskrzy na linii Luca Turilli (gitarzysta) / Alex Staropoli (klawiszowiec). A finał jest taki, że powstały dwa zespoły. Pierwszy z nich – zachowując nazwę Rhapsody of Fire, a skupiony wokół Alexa Staropoli, w składzie zachowuje oryginalnego wokalistę – Fabio Lione. Wraz z Lucą Turilli, odeszli z grupy – basista Patrice Guers i gitarzysta sesyjny/koncertowy Dominique Leurquin. Oba zespoły postanowiły współpracować z Alexem Holzwarthem jako perkusistą. Jednak już po nagraniu płyty okazało się, że w zespole Luca Turilli’s Rhapsody, musi nastąpić zmiana personalna za bębnami. Holzwartha zastępuje Alex Landenburg.
Tuż po rozpadzie zespołu, niby nie opowiedziałem się za żadną ze stron. Z jednej bowiem strony byłem umiarkowanym fanem solowej twórczości Luci Turilli, z drugiej strony jakoś bardziej naturalnie wyobrażałem sobie kontynuację działalności zespołu w opcji z Fabio Lione za mikrofonem… do tego momentu.
Wydaje mi się, że zwycięzcą konfrontacji jest na tą chwilę Luca Turilli. Po pierwsze dlatego, że jego zespół jako pierwszy wydał album. Po wtóre, że jego grupa już zdołała zakorzenić się w świadomości fanów jako RHAPSODY. Ja z kolei jestem bardzo mile zaskoczony samym materiałem zawartym na ” Ascending to Infinity”.
Pozornie zespół kontynuuje drogę którą kroczył przez ostatnie półtora dekady. Ale… jeśli dla kogoś z was Rhapsody of Fire zaczynało być niestrawne, czy zbyt przaśne. Jeśli podobnie jak ja uważaliście, że grupa nieco przesadza ze stawianiem na pompę… tym razem możecie być usatysfakcjonowani. Obracając się niby na znanym gruncie grupa dowodzona przez gitarzystę, serwuje fanom zarówno najlepsze elementy macierzystego zespołu, ale i pierwiastki zaczerpnięte żywcem z twórczości solowej artysty.
I tym razem nie zabrakło chórów i orkiestracji. Pompatycznych kanonów i wirtuozerskich solówek gitarowych. Ale wszystko to doprawione jest dodatkowym elementem. Pewną dozą nowoczesnego podejścia, ale i zachowaniem umiaru w elementach dobrze fanom znanym. Śladowe ilości elektroniki wynoszą muzykę Rhapsody, na nieco inny poziom. W oderwaniu jakby od klimatów fantasy ta muzyka wiele zyskuje. Nie jest już tak jednowymiarowa. Owszem – w dalszym ciągu może kojarzyć się z ścieżkami dźwiękowymi filmów, ale nie są to już koniecznie obrazy z gatunku płaszcza i szpady, czy też smoków i elfów.
Uważam, że idealnym elementem układanki jest wokalista Rhapsody. Alessandro Conti, którego wcześniej znaliśmy z Trick or Treat odnalazł się w formacji idealnie. Okazuje się, że w swojej dotychczasowej robocie, był nieco ograniczany. Powiem więcej. Znałem albumy zespołu, i traktowałem je raczej w kategorii ciekawostki… po kilku przesłuchaniach przeszedłem obok nich… może nie obojętnie, ale potraktowałem je dość chłodno. To jednak co prezentuje Conti na „Ascending to Infinity” musi się podobać. Zwłaszcza fanom Rhapsody of Fire, którzy właśnie w zmianie wokalisty upatrywali się klęski przedsięwzięcia prowadzonego przez Turilliego. Conti sprawdza się wyśmienicie tak w wysokich partiach jak i agresywnych fragmentach. Nie sprawiają mu trudności chóry, a co najważniejsze dobrze czuje się w partiach śpiewanych tak po angielsku jak i po włosku.
Niby nowy album nie jest konceptem, jednak są na płycie utwory obracające się wokół jednego tematu. A że nie jest to kontynuacja sagi opowiadanej przez lata przez formację… było tu spore pole do popisu dla Luci, który wielokrotnie na solowych albumach pokazywał, że dobrze czuje się w innej tematyce. I tak do nieco innego podejścia muzycznego sprawdzają się teksty. Niby bardzo uniwersalne i metaforyczne z drugiej strony mające coś do opowiedzenia. Inną kwestią jest że są one dość wymagające, do ich zrozumienia nie wystarcza jedynie znajomość angielskiego… prawie wszystkie utwory zawierają kwestie w języku włoskim…
Jest kilka elementów, które pozwalają mi traktować „Ascending to Infinity” jako kolejny album Rhapsody. Po pierwsze wspomniana spójność stylistyczna (ale to paradoksalnie element o którym można się przekonać na końcu). Jednak bardzo ważną kwestią jest zachowanie logo… Wyrzucenie niestrawnego „of fire” ze stopki, a tuż nad oryginalnym logo wstawienie nazwiska gitarzysty… Co z kolei nie razi kompletnie fanów przywykłych do takich przypadków w muzyce rockowej od lat (wystarczy wspomnieć Ritchie Blackmore’s Rainbow, czy Yngwie Malmsteen’s Rising Force). Następnym elementem układanki jest okładka albumu. Zarówno kolorystycznie, jak i w ogólnych zarysach (postać anioła) kojarzy się z Epką Rhapsody of Fire – „The Cold Embrace of Fear”.
Cóż – jestem spokojniejszy. Ten odłam kapeli, który wydawał się skazany na porażkę uraczył nas świetnym albumem. Płytą świeżą i nowoczesną. Osadzoną w stylistyce grupy – a jakże – ale wprowadzającą novum. I muszę powiedzieć, że z mniejszą niecierpliwością czekam na płytę Rhapsody of Fire. Owszem jestem bardzo ciekawy efektu, a nawet konfrontacji, jednak – wybaczcie mi to fani formacji – chyba z większą niecierpliwością czekam na drugi album Luca Turilli’s Rhapsody. W moim prywatnym rankingu zresztą, ” Ascending to Infinity” przebija ostatnie dokonania R.O.F., sam krążek ustawiłem na półce tuż za ostatnimi ich płytami.
9/10
Piotr Spyra