1. Zbieg
2. Demony
3. Pocieszanka
4. Nie Patrz Na Mnie
5. Ciernie
6. Dobro I Zło
7. Lek
8. Piszę Do Ciebie Wiersz
9. Po Co
10. Taniec We Mgle
11. Miasto Grzechu
Rok Wydania: 2020
Wydawca: Music And More Records
http://www.restlessband.pl
Czy istnieje jeszcze w 2020 roku poważne rockowe granie w języku
polskim? – zadałem sobie to pytanie ostatnio, gdy po raz trzydziesty
ósmy tego samego dnia usłyszałem w radiu piosenkę pewnej gwiazdki bez
dykcji, która, nie potrafiąc śpiewać po polsku, kaleczy język
Anglosasów. Są co prawda stacje, które w ciężkich czasach solidaryzują
się z polskimi wykonawcami (i chwała im za to), ale dlaczego pracujący w
nich prezenterzy nie wysilą się, by znaleźć coś nowego i wartościowego?
Dlatego też zmęczony piosenką o kolejce, która wciąż za czymś stoi, bo
biała flaga jeszcze niewciągnięta na maszt, gdyż jest zapatrzona w
kobietę o fajnym biuście czującą się jak dziewczyna ze świerszczyka,
powiedziałem sobie dość i wyłączyłem radio. Zapragnąłem posłuchać czegoś
gitarowego, chociażby w stylu takiego TSA.
I oto wpadł mi w dłoń nowy krążek mało znanej kapeli Restless, powstałej
w 2010 roku, mającej na koncie raptem dwa albumy. Pierwszy („Good
things”) wydano w 2014 w bardzo limitowanym nakładzie. Drugi krążek
(„Miasto grzechu”) to tegoroczna świeżynka, wydana już dla szerszego
grona odbiorców. Po licznych zmianach personalnych, wymuszonych
poszukiwaniem odpowiedniego brzmienia skład zespołu wygląda następująco:
na gitarach Marek Gołębiewski oraz Marek Wojtachnia, na gitarze basowej
Michał Zawadzki, na perkusji Radek Kielak, a skład zamyka Paweł
Kiljański (ex-Hetman) za mikrofonem.
Album, składający się z jedenastu utworów otwiera singlowy „Zbieg”. By
odpowiednio wczuć się w sytuację uciekiniera przed stróżami prawa, na
starcie mamy dźwięk policyjnej syreny. Potem wkracza niezła
rockandrollowa gra gitar. Bardzo dobrze brzmi tu wokal – jest zadziorna
chrypka, ale i coś, co może kojarzyć się z Markiem Piekarczykiem z
ostatnich lat. Kuleje trochę tekst („powtarza mantra się”), ale sama
kompozycja dość szybka, rockowa z fajną sekcją rytmiczną w drugiej
części numeru.
Numer dwa to „Demony”. Początkowa perkusja kojarzy mi się z rozpoczęciem
Stuleciowych „Katakomb”. Póżniej zaś jest całkiem nieźle, z wartą uwagi
grą basu w tle. Jakoś nie bardzo mi tu pasuje pseudo „t.love-owy”
chórek, to przecież nie „Chłopaki nie płaczą”…Pojawiło się tu trochę
miejsca na zwiewną solówkę, jednak wydaje się ona nie do końca
przećwiczona i nie rozpisana jak należy. A może to studyjna
improwizacja…? Końcówka numeru to już w pełni fajne hard rockowe granie,
gdzie całą robotę wykonuje wokal i miłe dla ucha przekładanki na gryfie
gitary.
„Pocieszanka” to utwór mocno nawiązujący do rocka lat 70. ubiegłego
wieku. Dla sprawdzenia proponuję zarzucić ucho na solówkę. Czyż nie tak
grał kiedyś solówki Ritchie Blackmore? Idealnie artykułowane
poszczególne nuty. Kawałek zresztą trochę mi pachnie naszym Testem i
całkiem fajnie byłoby, aby zaprosić tu Wojciecha Gąssowskiego. Tak czy
inaczej numer ten spokojnie mógłby gościć na antenach radiowych. Jest
rockowo, ale nie hałaśliwie, melodyjnie, z refrenem o miłości.
Numer cztery to „Nie patrz na mnie”. Mamy tu do czynienia z chwilą z
odpoczynku w postaci blues rockowej ballady. Nieźle brzmi ta część
refrenu, w której wokalista oddaje emocje zawarte w tekście. Dodatkową
robotę robi tu perkusja, która łamie rytm. Cały numer nieźle się
rozwija, a punktem kulminacyjnym jest równie emocjonalna solówka.
Pierwszą część albumu zamykają „Ciernie”. Znów jest hard rockowo z
bardzo dobrą pracą gitar rytmicznych. Warto też wsłuchać się w to, co
dzieje się w tle za sprawą gitary basowej, która dudni iście bigbitowo.
Niezłym eksperymentem jest tu dublowanie wokalu, kiedy „Kiljany”
wzajemnie prześcigają się w tonacjach, co daje ciekawy efekt. Końcówka
to podkręcenie tempa numeru oraz gitary, które znów kojarzą się z
brytyjskim rockiem lat 70.
Lecimy dalej: na wyświetlaczu widnieje numer sześć, a więc „Dobro i
zło”. Zespół usilnie (i chyba jednak bezskutecznie) próbuje przywołać
ducha oldschoolowego rocka, lecz po prostu tak się już dziś nie gra.
Dziś gra się trochę inaczej. Najlepszym przykładem są nowe aranżacje
piosenek Stana Borysa w wykonaniu zespołu Imię Jego 44. Nie bez powodu
przywołuję tę grupę, ponieważ gitarzysta Stana Borysa, Grzegorz Stępień,
idealnie przeniósł bigbitowe nuty w świat współczesnej muzyki rockowej.
W przypadku Restless tego właśnie brakuje. Sama kompozycja to zlepek
najróżniejszych riffów, zapożyczeń i Bóg wie czego jeszcze. Do kompletu
brakuje tu tylko hammondowskiego purplowego „pam pam paaam” z „Child in
time”…
Może kolejny kawałek, „Lek”, przyniesie coś oryginalniejszego. Niestety i
tym razem jakoś nie bardzo to brzmi. Znów kopiuj-wklej z innych
kompozycji, przy czym w żadnym wypadku nie ma tu mowy o muzyce rockowej.
Są co prawda gitary, ale jest i wokal, który tym razem próbuje to
wszystko przekrzyczeć, co w ogólnym rachunku niestety nie trzyma się
nawet kupy. Wszystko się rozjechało, jakby w ostatniej chwili przed
nagraniem pozmieniano linie melodyczne. Po wysłuchaniu tego numeru nie
daję już większych szans tej płycie…, ale może znajdzie się jeszcze
jakaś perełka…?
„Piszę dla Ciebie wiersz” to delikatna gitara akustyczna oraz wokal (a
także grafomański tekst), który kojarzy mi się jedynie z popowym
Pectusem, a zatem coś idealnego do radia, by zapchać dziurę między
reklamą a kolejną prognozą pogody. To straszne, że tak w dzisiejszych
czasach brzmi miłosna ballada. Utwór, który w ogóle nie porusza serca,
nie powoduje gęsiej skórki, nawet jeśli (tak jak Restless) zrobi się
teledysk przy kominku i świecach. Drodzy Panowie, jeśli nie wiecie, jak
się pisze piękną, nastojową i przeszywająca piosenkę na gitarę
akustyczną, odsyłam do zespołu Galicja z gościnką Mateusza Ziółko („Nie
ma Ciebie, nie ma mnie”).
„Po co”. Nie, to nie jest ten wielki hit Kayah w nowej, rockowej
aranżacji. To tylko nędzna imitacja grup Human czy Golden Life. Na uwagę
zasługuje tu w sumie tylko refren. Niestety nic więcej odkrywczego tu
nie usłyszymy, nawet jeśli wokalista będzie robił wszystko, by ten numer
zabrzmiał zadziornie. Muzycznie jest niby rockowo, ale bez porywu.
Przedostatni to „Taniec we mgle”, który brzmi rockowo. Tym razem
kompozycja osadzona jest gdzieś w latach 90., czyli pierwsze Wilki, Ira,
program „Muzyczna Jedynka”. Całkiem możliwe, że może właśnie wtedy ten
numer zrobiłby karierę. I to w sumie wszystko, co można o nim
powiedzieć. Grają sobie i tyle.
Album zamyka kawałek tytułowy, „Miasto grzechu”. Sądząc po tytule, można
by spodziewać się rozwalenia sprzętu, mocy, buntu – fundamentów muzyki
rockowej. A tu mamy sztampową opowieść człowieka ulicy okraszoną soft
rockową melodyjką, zagraną przez pierwszy lepszy poprockowy zespół.
Nuda.
Co tu dużo mówić. Zawiodłem się. Restless nie urzekł mnie niczym.
Oczekiwałem czegoś na miarę rockowego Perfectu, TSA, czegoś naprawdę
rockowego, mocnego, ze świetnymi lirykami. Jak widać i słychać,
rockmanem się jest, a nie bywa. Nie wystarczy zapuścić pióra i założyć
glany. Trzeba mieć rockowego ducha w sobie, by na bazie tego, co kiedyś
wymyślili inni stworzyć coś własnego i oryginalnego. Czyżbym jako
słuchacz wymagał zbyt wiele?
3/10
Mariusz Fabin