RED CIRCUIT – 2009 – Homeland

1. Homeland 04:48
2. The World Forgotten Sons 04:43
3. Sun Of Utopia 04:48
4. Eyes Of A Child 04:45
5. Absinth 05:06
6. Fall In The Skies 04:29
7. Healing Waters 04:40
8. Canonize Your Sins 04:22
9. See The Light 03:56
10. You Can Sleep While You’re Dead 04:46

Rok Wydania: 2009
Wydawca: LMP Records


Trochę szkoda, że Red Circuit dość buńczucznie rozpoczynają swoją biografię, od ubolewania nad kondycją niemieckiej sceny progmetalu, oraz nad tym, że trudno znaleźć zespoły oryginalne, nie naśladujące powiedzmy Dream Thater. Szkoda, bo deklaracja nieprzynależności do nurtu naśladowców w przypadku Red Circuit zakrawa na śmieszność. Mimo że mamy do czynienia z naprawdę dobrą porcją muzyki, pewien niesmak mi pozostał, po przeczytaniu tej notki.
Red Circuit bowiem wyraźnie wzoruje się na Vanden Plas. Zapewne wpływ na to ma, że w pierwszej płycie zespołu maczał palce Stephan Lill, a klawiszowcem jest producent Vanden Plas… i okazuje się, że styl wypracowany na pierwszej płycie kontynuowany jest i na kolejnej. Dalej jednak Red Circuit może uchodzić za uboższego krewnego VP. Cóż, skojarzenia napadają niemal w każdym utworze, jednak dotyczą głównie klawiszy/pianina czy gitar, szczególnie sposobu ich przesterowania, riffów i wybrzmiewań…
Unikalny w tej materii jest głos wokalisty, nieco zachrypnięty i bardziej hard rockowy. Cóż nie dziwi to biorąc pod uwagę, że mikrofon dzierży były gardłowy Firewind.
Przyznam, że naśladownictwo dość szybko wybaczyłem Red Circuit, bowiem muzyka zawarta na „Homeland” trafia w moje gusta… łechce mile również z powodu oczekiwania na kolejny album ich mentorów z Vanden Plas. Pewne indywidualne cechy utworów, maniera wokalna i melodie, każą bardziej traktować styl zespołu w kategorii wpływów, niż zrzynania.
Co zaskakujące, mimo wielu zmian klimatów i temp, jeśli przyjrzymy się czasom trwania utworów, okazuje się, że oscylują one w okolicach 4-5 minut. Do tego muzyka wcale nie sprawia wrażenie niedokończonej, czy składanej w pośpiechu. Utwory są konkretne, bez przynudzania.
Bardzo podobają mi się motywy zwolnień klawiszowych, gdzie w tle pojawiają się elektroniczne smaczki… zabieg zaskakujący… utwory na albumie pełne są zmian, w niektórych z bardziej akustycznych fragmentów odnajdziemy ulotne echa Queensryche.
Zaletą kawałków zawartych na płycie są chwytliwe, dynamiczne refreny, sam złapałem się na tym, że podśpiewuję sobie „Absinth”.
W zasadzie jedynym utworem do którego mogę się wprost przyczepić jest ostatni na krążku – „You can sleep while you’re dead”, początek się ślimaczy, a kiedy utwór zyskuje rumieńce – rozczarowuje tym, że… się kończy.

Tu i ówdzie, a to riff, a o solówka, czy pianina przywodzą na myśl Vanden Plas i strasznie trudno się od tych skojarzeń opędzić (nawet podczas pisania recenzji). Jednak kiedy już przejdziemy nad nimi do porządku dziennego, możemy czerpać ze słuchania „Homeland” wiele przyjemności.
Płyta nie stanowi kamienia milowego w progmetalu., ale może się podobać. Przyznam również że wracam do tego albumu z chęcią. Niby sam się przyłapuję na kolejnych porównaniach, po czym sam siebie ganie, za czepianie – i próbuję czerpać przyjemność z utworów takich jakimi są.
Oceny bardzo dobrej nie mam sumienia wystawić, jednak solidną dobrą – owszem.

7/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *