01.The Story Of Life
02.The Crimson Sand
03.Winter Sun
Rok wydania: 2025
Wydawca: Moore Beer Records
Powody, dla których sięgamy po nagrania muzyczne są przeróżne. Zazwyczaj kierujemy się nastrojem danej chwili. Wybieramy na przykład coś skocznego, aby spotęgować odczuwaną właśnie radość. Czasem wręcz przeciwnie. W chwilach smutku wyjmujemy z półki z płytami coś spokojnego, balladowego. Okazjonalnie potrzebujemy natomiast całkowitego wyciszenia, zadumy, odprężenia. Tak zwanego „zresetowania się”. Szukamy czegoś, co idealnie przyda się jako tło do kontemplacji. Do lekkiej drzemki. Albo po prostu czegoś, co stanowić będzie odpowiedni podkład podczas zaczytywania się w powieść science-fiction. I w takiej sytuacji odpowiedni okaże się opublikowany właśnie pierwszy album projektu Orbital Spheres o wdzięcznym tytule „The Universe Never Sleeps”.
Nazwa wykonawcy zapewnie nic nikomu nie powie. W rzeczy samej – nawet wyszukiwarka internetowa okazuje się w tym zagadnieniu bezradna. Dopiero bliższy kontakt z opisem wewnątrz okładki doprowadzi nas do odkrycia, że mózgiem i ciałem owego projektu jest gitarzysta Adam Jurczyński. Publiczność rockowa kojarzy go z udzielania się dawniej w formacji Oberschlesien. Prog-fani natomiast powiążą jego personalia z szyldem Abysal jak też z działalnością autorską pod własnym nazwiskiem. Nie dalej jak w ubiegłym roku artysta opublikował kolejną solową płytę „Cold Winter”. Było to dzieło o charakterze zdecydowanie prog-metalowym, pełne ciężkich brzmień i agresywnych wokali. Tym większe moje zaskoczenie po zaznajomieniu się z omawianym właśnie materiałem.
„The Universe Never Sleeps” składa się z zaledwie trzech utworów. Są to jednak na tyle długie bloki dźwiękowe, że całość zajmuje aż 40 minut. Co warte podkreślenia – twórca zrealizował wszystko zupełnie samodzielnie. Jeśli już koniecznie musiałbym skategoryzować ów album pod kątem gatunkowym – czego nie lubię – to wrzuciłbym płytę do szufladki z napisem „ambient”. Bardziej czytelnym określeniem będzie jednak „muzyka tła”. Jest to zatem rzecz o zdecydowanie kontemplacyjnym charakterze. Dominują tu delikatne pasaże klawiszowe, czasami wspomagane pojedynczymi tonami gitary. Niebagatelną rolę odgrywają też dźwięki natury. Szczególnie zapada w pamięć odgłos płynącego strumyka. Jest tak realistyczny, że podczas pierwszego odsłuchu płyty zerkałem z niepokojem w kierunku okna, obawiając się przecieku podczas szalejącego akurat na zewnątrz deszczu. Sam autor w tytułach oraz szacie graficznej podsuwa nam jednak skojarzenia stricte kosmiczne. Płyta sprawdzi się zatem jako podkład dla zerkania w teleskop bądź też podczas seansu planetaryjnego. Przez to bliska jest chwilami klimatów, które na swoich elektronicznych płytach proponował dawniej Józef Skrzek. Dobrym tropem może być też Tangerine Dream – aczkolwiek muzyka Jurczyńskiego ma jednak bardziej otwartą formę kompozycyjną.
Na pewno jest to rzecz wymagająca odpowiednich warunków odsłuchiwania. Raczej nie polecam do jazdy samochodem. Przyda się przyciemnione światło, ciepły kocyk, kubek gorącej herbaty. Trzeba się wyciszyć i dać porwać tym tajemniczym dźwiękom gdzieś w otchłań. Przy odpowiednim nastawieniu – będzie to fascynująca podróż do własnego wnętrza. Płyta ma w zasadzie tylko jedną poważną wadę – jest o wiele za krótka. Ale umieszczony przy tytule dopisek „Vol. 1” jasno sugeruje, że to dopiero początek spaceru z głową w chmurach – czy raczej w gwiazdach. Pozostaje więc czekać na kolejną odsłonę tego projektu. Wszechświat skrywa przed nami jeszcze wiele tajemnic.
8/10
Michał Kass