1. Coil
2. Heir Apparent
3. The Lotus Eater
4. Burden
5. Porcelain Heart
6. Hessian Peel
7. Hex Omega
Rok wydania: 2008
Wydawca: Roadrunner Records
http://www.opeth.com/
Opeth to jedna z tych formacji, których poczynania śledzę praktycznie od
samego początku i zawsze kiedy tylko pojawiają się wieści o kolejnej
płycie, nie mogę doczekać chwili, aż nowy album wpadnie w moje ręce. Tak
było i tym razem. „Watershed” wyczekiwałem z zapartym tchem,
zastanawiając się co tym razem stworzy Mikael Åkerfeldt i spółka. Do tej
pory Szwedzi ani razu mnie nie zawiedli, więc nie czułem większych obaw
przed nowym materiałem.
Odnośnie spraw stricte organizacyjnych warto wspomnieć, iż album został
nagrany z nowymi osobami na pokładzie i tak, na perkusji usłyszymy
Martin „Axe” Axenrot’a, natomiast drugim gitarzystą został Fredrik
Åkesson, znany bliżej chociażby z Arch Enemy. Za szatę graficzną
odpowiada znany w tej branży Travis Smith, człowiek, który z Opeth
kolaboruje nie od dziś i tym razem również spisał się znakomicie,
tworząc okładkę skutecznie przyciągającą oko. Praktycznie cały materiał
skomponował sam Mikael Åkerfeldt, za wyjątkiem piątego „Porcelain
Heart”, który to stworzył we współpracy z nowym gitarzystą. Ponadto w
wersji limitowanej „Watershed” poszerzona została o utwór „Derelict
Herds” oraz covery: „Wright Of Sights” Robin Towera, “Den Ständiga
Resan” Marie Fredriksson. Dodatkowo wersja rozszerzona posiada płytę DVD
z materiałem, gdzie cały album został nagrany w Dolby Digital Surround
5.1.
Płyta rozpoczyna się w dość nietypowy sposób, ponieważ „Coil”, będący
swego rodzaju dialogiem wokalnym Mikael Åkerfeldt’a oraz niejakiej
Nathalie Lorichs, jest utworem spokojnym i stonowanym. Muszę przyznać,
że umieszczenie tego kawałka na samym początku, było trafionym pomysłem.
„Coil” to kompozycja niezwykle udana i umiejętnie wprowadza słuchacza w
klimatyczną atmosferę całego albumu.
Po tym znakomitym wstępie otrzymujemy wszystko to, do czego Opeth
przyzwyczaił nas przez wszystkie lata swej prężnej działalności. Już od
pierwszych dźwięków „Heir Apparent” wiadomo z kim mamy do czynienia i
nie ulega żadnej wątpliwości, że to muzyka tworzona przez twórców
„Morningrise”. Utwór na początku brzmi doomowo i swym ciężarem wręcz
przytłacza. Dodatkowego balastu dodaje charakterystyczny growl Mikael
Åkerfeldta, który mam odczucie, jest jeszcze głębszy. Utwór posiada
charakterystyczne, przestrzenne zwolnienia akustyczne oraz szybkie
partie death/blackowe, w których nowy nabytek w postaci Martina „Axe”
Axenrota prezentuje się wyśmienicie. Ten człowiek dodał Opeth solidnego
kopa i tym samym – siły. Jego styl grania w połączeniu z niebagatelnym
warsztatem technicznym, dobitnie budują napięcie i wszystko brzmi w
sposób bardziej naturalny.
W kolejnym „The Lotus Eater” ciekawie wypadają momenty, gdzie spokojne
wcielenie wokalne Mikaela, zderza się z mocnymi, deathowymi partiami
instrumentalnymi. W tym też utworze, po zwolnieniu pojawia się ciekawy i
„odjechany” – że tak to nazwę, motyw osadzony na idealnie dobranym
podziale perkusyjnym.
Obok kawałków, gdzie łączy się żywiołowość, ciężar ze spokojem i
wyciszeniem, są kompozycje ewidentnie utrzymane w łagodnej konwencji,
czego przykładem jest wspomniany wyżej „Coil”, czy bardzo udany
„Burden”. Zespół zawsze skłaniał się ku takim klimatom, czego apogeum
można było usłyszeć na „Damnation”, wydanym w 2003 roku. Według mnie,
łagodne oblicze Opeth przemawia najdobitniej i cieszę się, że na tym
wydawnictwie zamieszczono wiele motywów, utrzymanych właśnie w takim
klimacie. Podobnym numerem jest również „Porcelain Heart”, z tym że w
tym przypadku jest więcej zmian jeżeli chodzi o atmosferę.
Na koniec otrzymujemy dwie, bardzo udane kompozycje: „zwiewny” „Hessian
Peel” i doomowy „Hex Omega“. Pierwszy z nich zawiera elementy ostrzejsze
i charakterystyczne growle Åkerfeldta, natomiast drugi z nich, to
powolne wyciszenie, jakby pożegnanie. Utwór idealnie pasujący do roli
„zamykacza”.
Powiem, że po pierwszym odsłuchu „Watershed” mnie odrzucił i w pewien
sposób nawet zniechęcił, co było dla mnie stosunkowo dziwne, bo Opeth to
jedna z moich ulubionych formacji. Potem wysyp innych płyt spowodował,
że przez pewien czas mijałem ten album szerokim łukiem, ale w końcu
nadeszła chwila, iż przeprosiłem się z ostatnim dorobkiem Szwedów. Muszę
przyznać, że ten album jest dla mnie trudnym orzechem do zgryzienia.
Mimo pozornej przystępności, „Watershed” nie jest wydawnictwem łatwym w
odbiorze. Dopiero po dłuższym czasie muzyka zaczyna przemawiać i klaruje
się jako spójna całość, pozostawiając jednocześnie słuchaczowi coś
mocno zróżnicowanego i rozbudowanego. Są osoby, które postawiły krzyżyk
na Opeth twierdząc, że zespół nie ma już nic do powiedzenia, ale czy
słuchając tego wydawnictwa, faktycznie tak jest??? Moim zdaniem nie, ale
to pozostawiam już każdemu do własnego przemyślenia…
9/10
Marcin Magiera