OLIVER WAKEMAN BAND – 2007 – Coming to Town (Live in Katowice)

OLIVER WAKEMAN BAND – 2007 - Coming to Town (Live in Katowice)

1. Don’t Come Running
2. Dangerous World
3. The Agent
4. Calling for You
5. Three Broken Threads
6. Burgundy Rose
7. Mother’s Ruin
8. Enlightenment
9. If You’re Leaving
10. I Don’t Believe in Angels
11. Wall of Water
12. Walk Away
13. Coming to Town

Dodatki:
– Wywiad z Oliverem Wakemanem
– Biografia
– Dyskografia
– Galeria zdjęć
– Tapety na pulpit


Kolejne DVD pojawia się nakładem Metal Mind. Ponownie mamy okazję w domowym zaciszu przeżyć to co dane było zobaczyć fanom progresywnego grania 31.10.2007. Jedną z gwiazd owego wieczoru w Teatrze Śląskim w Katowicach była grupa Olivera Wakemana.
Do zapisów koncertów, które dane było mi widzieć – zazwyczaj podchodzę od końca, czyli od dodatków. Tak też zacznę tę recenzję.

Metal Mind jako wydawca koncertowych DVD ponownie stanął na wysokości zadania. Album oprócz standardowej okładki, zawiera dodatkową wkładkę, w której możemy doczytać szczegóły realizacji. Na krążku natomiast znalazł się standardowy jakby zestaw dodatków. Zamieszczono bowiem tradycyjnie wywiad – w tym przypadku jest to około 25 minutowy wywiad z samym Oliverem Wakemanem. Pokaz zdjęć, których nie zdołałem zliczyć, jednak jest dość ciekawy ze względu na to, że fotki były zrobione niemal ze wszystkich możliwych miejsc w Teatrze… dodatkowym smaczkiem są zdjęcia z próby. Oczywiście w zestawie dodatków nie mogło zabraknąć informacji o karierze Olivera, w postaci biografii i dyskografii, Zamieszczono także tradycyjny zestaw tapet na pulpit komputerowy.
Tym razem niestety zabrakło dodatków w postaci filmów zza kulis, z trasy, czy z innych koncertów… muszę przyznać, że nieco tym faktem byłem zawiedziony… ale kto wie – może grupa nie prowadziła tego typu dokumentacji…

Przejdźmy teraz do dania głównego – koncertu zespołu Olivera Wakemana. Film zaczyna się bez zbędnych wstępów. Kiedy na ekranie pojawia się pierwszy napis, z głośników zaczyna płynąć muzyka pierwszego utworu. Rewelacyjny rocker „Don’t Come Running”, otwierający płytę „Mother’s Ruin”, był moim prywatnym koncertowym pewniakiem. Można było się też domyślić, że tak energetyczny utwór może posłużyć na otwarcie koncertu lub na jego kulminację. W tym przypadku sprawdziła się pierwsza teoria. Pierwsze co rzuca się w oczy to przykryta boczna scenografia, która jest już ustawiona pod koncert Caamora. Zespół Wakemana nie posiłkuje się zatem żadnymi bajerami wizualnymi. Nie ma ani wizualizacji, ani dodatkowej scenografii. Na scenie jest po prostu rockowy zespół. Tak naprawdę brak dodatkowej oprawy ani na chwile nie przeszkadza odbiorcom, bowiem pierwszy utwór dostatecznie już rozgrzał publiczność. Jeśli na sali pojawili się ludzi nie znający ostatniego albumu studyjnego Olivera, już podczas drugiego utworu uśmiechy pojawiają się na twarzach coraz bardziej rozochoconej widowni. Drugi utwór tego koncertu to pochodzący z albumu „Jabberwocky” – „Dangerous World”. Po pierwszym uderzeniu adrenaliny ci, którym już unormowało się ciśnienie zapewne zwrócili uwagę na inne szczegóły oprócz dobrze dobranego setu.
Boczne scenografie, zawęziły nieco scenę, przez co pięcioosobowy zespół nie był po niej zbyt rozsiany. Oliver otoczony keybordami stał po lewej stronie. Człowiek, może o nieco skromnym obyciu scenicznym, ale jego gra rekompensowała nieco mniejsze zaangażowanie w sam show. Na samym środku wokalista – i jak się później okazało człowiek obsługujący gitarę akustyczną Paul Manzi. Ten muzyk z kolei ma charyzmy za dwóch. Pomijając już wrażenie jakie robi jego głos, facetowi nie brakuje obycia na scenie. Paul potrafił zachęcić publiczność do klaskania i śpiewania razem z nim, zaznaczyć trzeba że grupa była tego wieczoru pierwszym wykonawcą, a takich zazwyczaj traktuje się po macoszemu. Oczywiście niewątpliwym atutem wokalu Paula jest to, ze świetnie wpasował się w utwory zarówno z „Mother’s Ruin” jak i „Jabberwocky”. Kolejnym muzykiem na pierwszym planie był gitarzysta David Mark Peace. Z pozoru człowiek z innej epoki. Fioletowe stratocastery, chusty przyczepione do paska, makijaż i natapirowane nieco włosy sprawiły, ze gitarzysta wyglądał jak hard rockowy wirtuoz sprzed dwudziestu lat… Trzeba przyznać, że image Davida na początku wydawał się nawet nieco śmieszny, ale po kilku solówkach, który wydobył ze swojej gitary, można było mu wybaczyć ekscentryczny wygląd.
W spokojniejszych utworach, stojący bardziej z tyłu, ale za to na podwyższeniu basista i perkusista byli jakby pokazywani częściej. A może to ja baczniej zacząłem ich obserwować, bowiem w balladach Paul Brown chwytał za bas bezprogowy, którego brzmienia jestem bezgranicznym fanem.
Perkusista grupy ze stoickim spokojem wystukiwał rytmy, dopiero pod koniec koncertu zauważyłem w jego zachowaniu trochę pasji, kiedy to dane było mu zagrać perkusyjne solo.
W secie znalazło się aż 8 utworów z albumu „Mother’s Ruin”, 4 kawałki z „Jabberwocky” i zaledwie 1 utwór z „Hound of the Baskervilles” – do tego instrumentalny. Zabrakło najpopularniejszego i wyczekiwanego chyba przez większość fanów „Shadows of Fate” – niestety.
Natomiast kawałki z ostatniego albumu grupy Olivera, na żywo zyskały pazura, którego brakowało mi w brzmieniu płyty studyjnej. Nie wiem czy to kwestia charyzmy muzyków – i odbiorca traktuje to inaczej, czy rzeczywiści chłopaki wykrzesali nieco więcej poweru.
Kapela doskonale poradziła sobie z interpretacją utworów z rock opery, a wokal Paula z powodzeniem zastąpił głos Boba Catleya.
Set był bardzo umiejętnie skonstruowany i słuchaczy nie były w stanie znużyć nawet spokojne utwory. Za to na tych żwawszych niektórzy ludzie zaczęli nawet tańczyć.
Dla mnie był to niezapomniany występ, jestem przekonany, że wielu ludzi którzy byli na tym koncercie zapragnie mieć go na swojej półce. Ja z kolei zachęcam do zakupu wersji z dodatkowym albumem cd, zawierającym cały set. Muzyki z tego koncertu słucha się świetnie i sprawia prawdziwą przyjemność nawet bez sfery wizualnej. Jeśli natomiast ktoś nie widział tego koncertu – zachęcam gorąco do sięgnięcia po to wydawnictwo. Jest to nie tylko zapis wspaniałego występu, znajdziemy tu wszystko co na pograniczu hard rocka i muzyki progresywnej najlepsze. Masę solówek (zarówno klawiszowych jak i gitarowych), przyjemną sekcję rytmiczną, wiele niezapomnianych melodii i świetne wersje klasycznych już utworów z „Jabberwocky”.

Piotr Spyra

Dodaj komentarz