1. The Weight
2. Sugar
3. A Ton Of Love
4. What Is This Thing Called Love
5. Honesty
6. Nothing
7. Formaldehyde
8. Hyena
9. Two Hearted Spider
10. The Phone Book
11. Bird Of Prey
Wydawca: Play It Again Sam
Rok wydania: 2013
http://www.editorsofficial.com
Początkowo wydawało się że Editors będzie taką kapelą, która stanie się
Joy Division XXI wieku. Dwa pierwsze albumy z wyraźnym wskazaniem na
„And End Has A Start” wypełnione były nastrojowymi, melancholijnymi
piosenkami opartymi na wyraźnej sekcji rytmicznej, ze świdrującą gitarą
Chrisa Urbanowicza, nad którymi dominował niski tembr głosu Toma
Smitha. Niewielką konsternację spowodował trzeci krążek „In This Light
and on This Evening” zdominowany przez elektroniczne brzmienie. Jednak w
tych utworach wiąż rozpoznawalny był styl Editors. Niemniej już od
tego momentu postrzeganie muzycznej przyszłości zespołu zaczął się
diametralnie różnić wśród twórców repertuaru, i przed przystąpieniem do
rejestracji materiału na kolejną płytę, grupę postanowił opuścić jeden z
jej założycieli i filarów gitarzysta Chris Urbanowicz. Zapaliło się
ostrzegawcze światełko i nerwowe wyczekiwanie na wynik pracy zespołu w
nowym składzie.
Niestety wszelkie obawy, jakie pojawiły się wraz ze zmianami
personalnymi w Editors, co do zawartości zapowiedzianego albumu
„TheWeight Of Your Love” się potwierdziły. Początkowo jeszcze nic nie
zapowiada katastrofy. „The Weight” piosenka w której tkwi coś
tajemniczego i do tego jeszcze kusi melodyjnym refrenem, przez cztery i
pół minuty daje nadzieję na „szczęśliwy” rozwój wydarzeń. „Sugar”
zaczyna łamać serce fana Brytyjczyków. Jak przystało na tytuł, cukru i
lukru jest tutaj tyle, że robi się nieprzyjemnie lepko. Na kolejny utwór
„ A Ton Of Love” panowie znaleźli następujący sposób: odrobina Simply
Minds w zwrotce do tego garść U2 w refrenie i gotowe. Mamy zwiewny,
wakacyjny numer bez zobowiązań. Ale to co dzieje się później można
opisać jako. … „Armagedon – totalna masakra”. „Pieśń” (nie potrafię
pozbyć się w tym miejscu sarkazmu) „What Is This Thing Called Love” jest
kompozycją której aranżacja została rozbuchana do granic możliwości,
patetyczna jak hymn narodowy, i do tego Smith śpiewający….. falsetem. W
wyobraźni pojawia się wizja stadionu wypełnionego w większości płcią
żeńska w wieku około lat dwunastu, ze świecącym telefonem w dłoni, w
głowach których się kołacze dylemat: który lepszy? Justin Bieber czy
Editors…?.” Boysbandowy spektakl trwa jeszcze przez dwa utwory i nie
pomogą skojarzenia ze Springsteenem w „Nothing”, Boss zrobiłby to
skromniej, lepiej. Po takich przeżyciach „Formaldehyde” jest jak
szklanka wody dla spragnionego po wyczerpującym marszu przez Saharę. W
rzeczy samej lepsze już są dźwięki takie, przy których można wypoczywać
bujając się w hamaku niż takie przy których trzeba stać na baczność.
Wszystkich cierpliwych, dzielnie znoszących to co do tej pory wylewało
się z głośników czeka nagroda w postaci utworu „Two Hearted Spider”
jedynego nawiązującego do chlubnej przeszłości Editors. Jedna fajna
piosenka to za mało prawda? Tym bardziej że końcówka płyty jest już
kopaniem leżącego. Kiedy mija koszmar „Bird Of Prey” pojawia się
doskonała wręcz cisza…
Producentem albumu został Jacquire King, człowiek odpowiedzialny za
ogromny sukces komercyjny płyty Kings Of Leon „Only By The Night” , ale
również pomógł stworzyć najsłabszą pozycję w dyskografii amerykanów,
nieznośną „Come Around Sundown” , gdzie frywolność i nonszalancja
pokonała artystyczną ambicję. Ostatnie dotyczy także nowego albumu
Editors. Choć jedno może im się udać. Wizja pełnych stadionów jest
realna. Uważajcie na swoje córki, nadchodzą Editors!
2/10
Witold Żogała