01. Robin Hood
02. Nobody’s Hero
03. Rock Of Cashel
04. Pandora’s Box
05. Breathe
06. Two Out Of Seven
07. Faces In The Darkness
08. The Arcane Guild
09. Fire On The Downline
10. Behind The Gates To Midnight World
11. Every Night Without You
Rok wydania: 2011
Wydawca: Nuclear Blast
10 – słownie „dziesięć”. Tak, tyle albumów ma już na swoim koncie
niemiecki Edguy. Przyznaję, ze nie znam ich od muzyki pierwszych prób w
garażu a kontakt z zespołem zapoczątkował krążek „Vain Glory Opera”, nie
mniej od tamtego czasu (a było to w roku 1998) na bieżąco śledzę ich
poczynania.
Grupa rozpoczynała albumami z dość podniosłymi dźwiękami. Z czasem
jednak w muzyce Niemców coraz więcej było luzu (czasem wręcz
irytującego) i hard rockowej ekspresji a patetyczne klimaty Tobias
Sammet postanowił uskuteczniać w Avantasii. Apogeum „luzackości” muzycy
osiągnęli przy „Rocket Ride”, bo już następny „Tinnitus Sanctus” był
nieco inny, dla odmiany znacznie bardziej amerykański. Najnowsza
propozycja zespołu, zatytułowana „Age of the Joker” to w wielkim skrócie
konglomerat tego co w Edguy już było. Nie brakuje tu pełnych ekspresji
hard rockowych killerów („Rock Of Cashel” z wyśmienitym folkowym
fragmentem), jest i stary poczciwy Edguy z czasów wspominanego „Vain
Glory Opera” (wystarczy posłuchać podniosłej ballady „Every Night
Without You” czy rozpędzonego „Nobody’s Hero”). Nie zabrakło też
charakterystycznego dla zespołu dowcipu w postaci otwierającego płytę
„Robin Hood” (wideoklip do tego utworu wzbudził wśród fanów mieszane
uczucia, choć widok nóg Tobiasa Sammeta odzianego w rajtuzy zapewne
przyprawił o szybsze bicie serca niejedną fankę).
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że ta płyta to swoisty hołd dla zespołów
hard rockowych i heavy metalowych z lat osiemdziesiątych. „Pandora’s
Box” chyba nieprzypadkowo otrzymał tytuł jak płyta kompilacyjna
Aerosmith. Ten utwór aż kipi klimatem charakterystycznym dla
amerykańskiej legendy (nawet Sammet w pewnym momencie ewidentnie
naśladuje śpiew Stevena Tylera). Dla odmiany „Breathe” wbrew tytułowi
jest zapierającą dech w piersiach niemal heavy metalową galopadą.
Posłuchajcie klawiszy w „Two Out Of Seven” – czyż one nie brzmiały
właśnie tak te dwadzieścia lat temu? „Fire On The Downline” rozpoczyna
się niczym łzawa ballada i gdy wydaje się, ze będzie smętnie i
nostalgicznie zespół uderza jak „pudlowe” kapele z najlepszych swych
lat. Refren jest tak nośny i energetyczny, że chodząc non stop go nucę
(to chyba mój faworyt tego albumu)!
Niestety zdarzyły się tu dwa wypełniacze, w postaci nieco nijakich „Two
Out Of Seven” i „The Arcane Guild” nie zmieniają jednak one ogólnej
opinii o tej płycie. To (moim zdaniem) najlepszy krążek zespołu od czasu
„Hellfire Club”. Jest dużo ciekawiej niż na poprzednim wydawnictwie i
choć wielu fanów metalu splunie na ten krążek bo przecież Edguy to nie
metal to jednak warto poświęcić te kilkadziesiąt minut na najnowsze
Dzieło Tobiasa Sammeta i spółki
7,5/10
Piotr Michalski