RAMMSTEIN – 2022 – Zeit

rammstein-zeit

1.Armee der Tristen
2.Zeit
3.Scharz
4.Giftig
5.Zick Zack
6.OK
7.Meine Tränen
8.Angst
9.Dicke Titten
10.Lügen
11.Adieu

Rok Wydania: 2022
Wydawca: Universal Music
http://www.rammstein.de


Nie przyjdzie nam czekać całej dekady na nowy album grupy Rammstein. Panowie szybko się zorganizowali i raptem trzy lata po wypaleniu się „Zapałki” na świat wychodzi „Zeit”. Okres pandemiczny i głęboka koncertowa zapaść dała się muzykom we znaki. Co prawda Till czy Richard twórczo nie próżnowali, wydając swoje solowe krążki lub pojawiając się gościnnie np. u boku ZAZ czy Davida Garretta, ale jednak gdzieś zaczęła się pojawiać tęsknota za nowymi kompozycjami R+. Rammstein jest jedną z niewielu grup, co do której zawsze mogę być pewien, że wideoklipy promujące album będą na swój specyficzny sposób dziełami sztuki. I tak było tym razem. Pierwszy teledysk do tytułowego utworu, „Zeit”, przeszył mnie na tyle, że z początku zupełnie odwrócił moją uwagę od muzyki. Kiedy pojawił się cały album, oczywiście zanurzyłem się w nią, po czubek głowy.

Zaledwie czterdzieści cztery minuty muzyki i jedenaście kompozycji. No to start! Numer jeden to „Armee der Tristen”. Nie ma tutaj takiego rozpoczęcia jak na poprzednim albumie. Nie ma tu żadnego budującego napięcie intra, czy rozpędzającego riffu. Co jest w zamian? Ciekawe kojarzące się z synth-popem z lat 80. XX wieku klawisze Flake, za którym podąża Till, by następnie uderzyć klasycznym gitarowym młotem. Interesująco wypada tutaj refren, jakby wyjęty gdzieś ze starszych numerów grupy. Warto pochwalić tutaj mocną i idealnie czytelną pracę sekcji rytmicznej, w której bębny brzmią mięsiście i klarownie. Przesuwamy wskazówkę na dwójkę.

To tytułowy „Zeit”. Wspominałem już, że teledysk jest przeszywający – zdecydowanie jeden z najlepszych, jakie udało się grupie stworzyć. A muzycznie? Początek i ogólny nastrój kompozycji kojarzy mi się z „Point De Suture” Mylene Farmer. Jest delikatne pianinko i żeński śpiew. To wszystko jest tylko podłożem do przeszywającego głosu Tilla. Ci, którzy znają Rammstein zarówno z mocnych, jak i tych delikatnych kompozycji doskonale już wiedzą, że wokalista doskonale potrafi budować nastrój. Tak jest i tym razem, wystarczy tylko posłuchać chociażby refrenu. Może nie od pierwszego razu, ale pojawią się ciarki na plecach. A gdy połączymy to z niesamowitymi obrazkami wideoklipu, to można być pewnym, że będzie to jeden z kolejnych rammsteinowych pomników, takich jak choćby „Ohne dich”. Aby było jeszcze bardziej przeszywająco, zadbano także o doskonałe zakończenie w postaci anielskiego chórku, który sprawia, że przez chwilę jeszcze trwamy w milczeniu. Absolutna dojrzałość w komponowaniu.

„Schwarz” rozpoczyna jeszcze raz gra Flake. Początkowy klimat tej kompozycji to okolice krajanów z Tanzwut, oczywiście bez dud. W zamian mamy na przykład leciutki cytacik (efekt na klawiszach użyty w „Die Puppe”) i niesamowicie genialną grę perkusji. Słychać tam bowiem doskonale jak wszystkie miotełki i stopy pracują, a wszystko z dodatkami w postaci dzwonów rurowych lub gongu. Ciekawa, bardzo klimatyczna, melodyjna kompozycja (bardzo fajne, wręcz „closterkellerowate” klawisze pod koniec), która udowadnia, że zespół stać jeszcze na wiele.

Idealnym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest kolejny numer, „Giftig”. Myślę, że ci, którym brakowało w ostatnim czasie bardziej elektroniczno-industrialnego brzmienia Rammstein będą zadowoleni. Już bowiem od startu mamy tutaj połączenia bardzo nowoczesnych efektów klawiszowych z orientalnym zaśpiewem. I tak oto zaczyna się ognista petarda. Jest tu ciężki riff, który przewija się co jakiś czas. Till bawi się znów swym wokalem na najróżniejsze sposoby. Prym tutaj jednak wiodą gitary, ale przede wszystkim klawisze – ileż tam się dzieje! Mamy brzmienie organów, ale i coś na wzór sitara. Coś czuję, że koncertowi pirotechnicy będą tu mieli co robić, ponieważ dzieje się tu tyle, że brakuje tylko prawdziwego ognia i petard.

Nie od dziś wiadomo, że Rammstein lubi szokować, prowokować, wyśmiewać. Przykładem tego może być kompozycja „Zick Zack”. Mowa tu bowiem o upiększaniu w swoim ciele wszystkiego, co się da. Ot, takie „Ze śmiercią jej do twarzy”. I wydaje mi się, że przy okazji zespół postanowił zrobić swoisty facelifting kompozycji „Los” z niezapomnianego „Reise, Reise”. Posłuchacie owego brzmienia gitary i lekko odwróconej harmonii nut. W teledysku (który zrealizowano w Polsce z towarzyszeniem baletu i teatru Sabat Małgorzaty Potockiej) członkowie zespołu również mają „wypięknione” oblicza, idealnie wymodelowane kaloryfery z kuchennego fartucha czy też do zera odessany tłuszczyk. A co do kompozycji – o ile tekst skłania do pewnych refleksji, jak to zwykle u R+ bywa, o tyle muzycznie kawałek kojarzy mi się trochę z „Pussy”. Jest tutaj jakiś taki kabarecik, niby kawałek dla jaj, ale… No właśnie.

Kompozycję „OK” rozpoczyna chórek, który mocno mi się kojarzy ze wstępem i pierwszymi „symfonicznymi” przymiarkami Theriona z kompozycji „Paths” pochodzącego z drugiej pełnowymiarowej płyty („Beyond Sanctorum”). Rammstein dalej idzie jednak w zupełnie przeciwną stronę. Mamy tu bowiem do czynienia z lekko przesłodzoną klawiaturą Flake i ciężkimi gitarami. Ciekawie odnosi się Till wokalnie do poprzedzającego chórku. Szkoda, że nie spróbowano połączyć tej części w jedno, tzn. chóru z Tillem. Myślę, że na koncertach refren będzie tutaj również popisem panów od pirotechniki, bowiem zarówno riffy gitary, jak i perkusja idealnie nadają ton ewentualnym wybuchom na scenie. Kompozycja zaś to swoisty rammsteinowy rock’n’roll, zresztą dość przeciętny. Jedziemy dalej.

„Meine Tränen” rozpoczyna się dość spokojnie, dźwiękami znajomymi z „Zapałki”, od razu przypomina się „Die Puppe”. I chyba całkiem słusznie, bo to kolejna „rodzinna” opowieść w dorobku zespołu (jest w tej kompozycji coś z „Mutter”). I w tej nowej kompozycji jest także coś pięknego – jakże świetnie gra gitara w tle, która z czasem staje się bardzo przesterowana i potężna. Dobrym posunięciem ze strony producenta było zdublowanie wokalu Tilla. Słychać, że każdą ścieżkę nagrywał osobno – nie jest to więc zabieg podciągania „hebli” do góry, by uzyskać dodatkowy głos, lecz ciężka praca wokalisty. Czasem słychać, że te wokale się rozjeżdżają, co jest dodatkowym smaczkiem tej kompozycji. Doskonale wygląda tu także praca perkusji, która idealnie przemyka w taktach i pod koniec przygotowuje resztę grupy do zamknięcia kompozycji.

Kolejna piosenka jest jedną z moich ulubionych na tym albumie. „Angst”, bo o niej mowa, to przede wszystkim kolejny kapitalny wideoklip, który ilustruje muzykę. Ach, ten świst bicza połączony z klasycznym rammsteinowym riffem. Bębny są wyraziste, potężne i bardzo mądrze użyte. Klawisze brzmią niemal jak melotron. A gitary? Jest tak, jak Rammstein nas przyzwyczaił: ciężko, nisko, czarno, mięsiście i niemal mechanicznie. Ależ w pewnym momencie ten kawałek się rozpada, zostaje niemal rozczłonkowany. Daje to piorunujący efekt, bo dzięki temu staje się jeszcze cięższy. No i ten krzyczący wokal Tilla pod koniec… Perfekcja i kolejny rammsteinowy klasyk.

Trochę rozluźniamy nastrój, bo czas na „Dicke Titten”. Kawałek ten jest jednym wielkim żartem. Zaczynamy bowiem od orkiestracji rodem z „dobrego wojaka Szwejka”, by potem połączyć ją z karabinowym uderzeniem perkusji. Marszowy riff przeplata się tu i ówdzie z dyskotekowymi klawiszami, ot, taka niemiecka Cepelia i cyrk na kółkach, połączony z metalowym graniem – coś czuję, że na koncercie będzie tutaj dużo konfetti. Tego numeru nie powinno się brać na poważnie (podobnie zresztą jak „OK”), nie jest on jakoś specjalnie mądry. Wygląda na to, że zespół twórczo postanowił się po prostu pobawić tym i owym…

Przedostatni numer to „Lügen”. Otwiera go piękna harfa i niemal szepczący do ucha Till. Potem jest równie pięknie, bowiem dołączają gitary. Tutaj zespół gra już jak najzupełniej na poważnie. Chociaż nie brakuje puszczenia oczka do pseudopiosenkarzy, którzy posiłkują się technicznymi nowinkami (autotune), by wyrównać swój fałszujący głos.  Muzycznie jest jednak potężnie, pięknie, a oczko do słuchacza daje niezły efekt, bo każe również zastanowić nad tym, co prawdziwe i piękne w muzyce.

Ostatnią kompozycją jest potężne, melodyjne i dające do myślenia „Adieu”. Czy to koniec? Nie będzie więcej Rammstein? Grupa miała w swych dokonaniach już przynajmniej kilka numerów, przy których można by takie pytanie postawić. W tym przypadku nie wydaje się ono całkiem pozbawione podstaw. Muzycy coraz bardziej szukają swoich solowych dróg, nie są już młodziakami, a trasy są niezwykle wyczerpujące. Równie symboliczna jest w tym kontekście okładka ze zdjęciem autorstwa Bryana Adamsa – niby to tylko zejście członków zespołu po schodach. A jeśli jest to zejście ze sceny…? Póki co ruszyła po dwuletniej pandemicznej przerwie druga część zapałczanej stadionowej trasy. Są już na setliście nowe utwory, a próbę przed pierwszym, praskim koncertem co prawda nie można było rejestrować, lecz tego zakazu nie przestrzegano. Natomiast po koncercie/próbie na telebimie można było przeczytać nazwiska wszystkich osób technicznych, którzy pracują dla Rammstein – coś, czego nigdy wcześniej nie było… To też jest znamienne.

„Zeit” to płyta dobra, acz nie najlepsza, jeśli chodzi o dotychczasową twórczość Niemców. Są tu chwile prześmiewcze, są chwile mocne, choć nie ma ich za wiele. Cieszy jednak to, że panowie potrafią się jeszcze zejść i coś ciekawego wspólnie nagrać. A czy jest to ich ostatnie zejście – się okaże pewnie za lat kilka…

7,5/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *