QUEENSRYCHE – 2013 – Frequency Unknown

Queensryche - 2013 - Frequency Unknown

01. Cold
02. Dare
03. Give it to You
04. Slave
05. In The Hands Of God
06. Running Backwards
07. Life Without You
08. Everything
09. Fallen
10. The Weight Of The World

Bonus tracks: (2013 versions)

11. I Don t Believe In Love
12. Empire
13. Jet City Woman
14. Silent Lucidity

Rok wydania: 2013
Wydawca: Cleopatra Records / Deadline Music
http://www.queensryche.com


W mniej elegancki sposób niż w przypadku Rhapsody, podzieliła nam się niedawno grupa Queensryche. Geoff Tate z jednej strony (zwerbował również gitarzystę Kelly Graya, który grał na Q2K), z drugiej reszta klasycznego składu w osobach Wilton, Rockenfield i Jackson. Wiele wylano łez, wiele wypowiedziano gorzkich słów, pojawiły się wręcz osoby bojkotujące jeden z odłamów.

Zaskoczyło mnie to, że pierwszy cios w rywalizacji zadał Geoff Tate, który jesienią zeszłego roku wydał album solowy, więc wydawałoby się, że może być nieco twórczo wyczerpany.
Tymczasem Queensryche z Toddem La Torre (Crimson Glory) za mikrofonem, uraczy nas albumem studyjnym dopiero za dwa miesiące.

„Frequency Unknown” promowany był utworem „Cold”. Jednak skoro jedna jaskółka wiosny nie czyni, ten kawałek został przyjęty nie tyle chłodno co ostrożnie. 30 sekundowe sample wszystkich utworów umieszczone na Amazon również nie przybliżyły nas do wyrobienia sobie zdania, trudno było bowiem o punkty zaczepienia. Jedno jest pewne, tak sample jak i generalnie streamy umieszczone przez wytwórnię w sieci były słabej jakości.

Do rzeczy. Queensryche dowodzony przez oryginalnego wokalistę zalicza mały falstart, bowiem płyta brzmi słabo. Niestety całość jawi się jak słaby Kipp, całość jest rozmyta i mało dynamiczna, w wybrzmiewaniu brak soczystości… i przestrzeni (już niepokojące były zapowiedzi remasteringu materiału kilka tygodni przed premierą). Skutek jest taki, że wytwórnia wyśle przemiksowany od nowa krążek wszystkim, którzy zakupili płytę a nie są zadowoleni z jej brzmienia… Ja swojej kopii jeszcze nie mam, więc ostateczną kwestię brzmienia płyty pozostawiam otwartą.

Przechodząc do samych kompozycji… Album ma dość ciekawą konstrukcję. Na nowy album składa się nieco ponad 40 minut materiału premierowego i czterech klasycznych utworów Queensryche nagranych ponownie (w nowym składzie oczywiście). Jeden pochodzący z „Operation Mindcrime” i aż trzy z „Empire”. I o ich wartości również można dyskutować. Są zdecydowanie kalką oryginalnych wykonań, użyto nawet tych samych sampli, ale… dla fana stanowić będą ciekawostkę.

Chyba najbardziej jednak interesujący jest premierowy materiał. Znamy już utwór, który promował album w sieci chociażby… doświadczymy również paru chwil konsternacji, bowiem trzy nowe kawałki stanowią niejako stylistyczną kontynuację ostatniej twórczości Geoffa. Zakręcone, kompletnie pozbawione melodii i dziwne granie, mowa o „Dare” i „Slave”… wyjątkiem wśród nich jest utwór: „Give it to you”, którego praca gitar i ich bluesrockowe zacięcie kojarzy mi się z nowożytnym Skid Row… Reszta regularnej płyty.. jest chyba spełnieniem marzeń fana zespołu.

Pan Tate tak dobrych kawałków nie napisał chyba od 1994 roku, czyli czasów pamiętnego „Promised Land”. W tych 30 minutach muzyki mamy więcej elementów klasycznego Queensryche niż we wszystkich albumach z ostatnich 18-tu lat. Jest typowa przestrzeń, smaczki, ale i masa melodii, z których tym razem nie mamy kompletnie żadnego problemu zapamiętać.

To jest album, który jest plastrem na moje skołatane przez lata oczekiwania wobec kondycji kapeli której przewodzi Geoff. Przez wiele dni albumu słuchałem po kilka razy dziennie. I mimo tego, że potrafię wymienić od razu moje zarzuty wobec tej produkcji, jest to album którego słucham ostatnio najchętniej.

Mam jednak pewne oczekiwania i nadzieje.
Po pierwsze: że brzmienie finalne będzie lepsze… po wtóre, że Tate i Gray pozostaną na obranej ścieżce w przyszłości. A po trzecie… zespół z Toddem La Torre wyda prog metalowy album i będziemy mieli pod szyldem Queensryche dwa ciekawe zespoły prezentujące zgoła inną muzykę.

Zresztą, kto twierdził, ze takie rozłamy nie mogą być z pożytkiem dla fanów (patrz Savatage, czy wspomniane wcześniej Rhapsody).

Spełnienie moich oczekiwań powoduje, że potrafię przymknąć oko zarówno na dwa niesłuchalne utwory, na wątpliwej wartości bonusy, a nawet na koszmarne brzmienie. Te osiem premierowych KOMPOZYCJI to bardzo dobry kawał muzyki, na jaki fani czekali nascie lat. Wady są niepodważalne, jednak muszę przyznać, ze jestem ukontentowany – i wystawiam zdecydowanie pozytywną ocenę końcową.

7/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz