1.Convalescence
2.While You Stood Still
3.Endless
4.Merchants
5.Witness
6.Demons
7.The Deep End
8.Soiled
9.Old Bones
Rok wydania: 2018
Wydawca: Lifeforce Records
Zdarzają się sytuacje, kiedy do poznania danego wydawnictwa zachęca już
sama okładka. Bywa, że za jej pośrednictwem w człowieku zostaje
wzbudzona ciekawość, chęć poznania dźwięków jakie kryje magnetyzująca
stylizacja graficzna.
Nie inaczej było w przypadku najnowszej płyty szwajcarskiej formacji
PROMETHEE. Pozornie niewinny malunek z dostojną niewiastą na pierwszym
planie – w moim przypadku – zadziałał niczym wabik. Pani (prawdopodobnie
niewidoma) oddaje się muzycznym uniesieniom i nie byłoby w tym nic
niezwykłego, gdyby nie jedna niepokojąca kwestia. Otóż kiedy człowiek
przyjrzy się uważniej, jego oczom ukazuje się przerażający widok –
instrument owej kobiety do typowych na pewno nie należy. Obraz w dziwny
sposób łączy opanowanie, niezmącony spokój głównej postaci z makabrą
przedstawionego zjawiska. Osobliwy widok przykuwa uwagę i na pewno nie
pozwala na obojętność. Z obojętnością także niewiele wspólnego mają
spójne teksty – zdają się one krążyć wokół jednego tematu, który w taki
czy inny sposób zostaje przywołany w wielu miejscach. Chodzi przede
wszystkim o sceptyczne podejście wobec siły wyższej, a dokładniej
aspektów związanych z religią. W tej materii daje się wyczuć
dezaprobatę, ogólną negację, a nawet pogardę.
Również wobec dźwięków jakie zawiera „Convalescence” nie sposób przejść
bez żadnych emocji. Decydują o tym nie tylko jakość nagrań,
profesjonalna produkcja oraz fachowo ukręcone brzmienie, ale także
prezentowane pomysły. Panowie znają się na swoim fachu, a przy tym
doskonale wiedzą co dokładnie chcą grać. Tworzą treściwą mieszankę
wysoce energetycznego metalu w nowoczesnym wydaniu. Jest dużo „dołów”,
dociążeń, zwolnień, czy też djentowych stylizacji. To idealnie komponuje
się z szybszymi (często wyraźnie zagęszczonymi) partiami, których też
wcale nie jest tak mało. Ogólnie muzyka jest nastawiona na metalowy cios
czyli tzw. pierdolnięcie, stąd też pokłady agresji są wysoce aktywne.
Ognia do pieca dokłada rozjuszony wokalista, którego drapieżne partie są
wszechobecne. Od czasu do czasu, atmosferę odciążają klimatyczne
wstawki (np. wstęp do instrumentalnego „The Deep End” o lekko blackowym
sznycie) jak też czyste zaśpiewy, ale ich charakter jest zdecydowanie
incydentalny. Występują także atmosferyczne ornamentacje, za których
kreacje odpowiada specyficzna praca gitar. Tworzą one przestrzenne tło
dla przejazdu muzycznego kolosa w postaci zbitego instrumentarium
pierwszego planu. Ten aspekt w znaczący sposób zwiększa ogólne
urozmaicenie, co w przypadku tak intensywnych dźwięków odrywa istotną
rolę. Jest to o tyle ważne, że kompozycje nie są specjalnie nastawione
na wyraziste melodie. Dlatego każde inne urozmaicenie pozytywnie wpływa
na ogólną przyswajalność wydawnictwa, które tak po prawdzie nie jest
łatwym orzechem do zgryzienia.
Jestem przekonany, że osoby lubujące się w nowoczesnych formach
metalowej agresji, którym dodatkowo nie wadzi djentowa stylistyka,
zainteresują się najnowszym wypiekiem PROMETHEE. Szwajcarom udało się
nagrać mocny album, którego ogólna forma oraz wykorzystane pomysły rodzą
przede wszystkim pozytywne odczucia. Nie jest to jednak wydawnictwo
super odkrywcze, grzeszące oryginalnością. Tym niemniej „Convalescence”
ma w sobie coś co przyciąga. Coś co zachęca do kolejnych odsłuchów,
nakłaniając do lepszego poznania – ciekawy materiał i tyle.
7,5/10
Marcin Magiera