1. Loud Like Love
2. Scene of the Crime
3. Too Many Friends
4. Hold on to Me
5. Rob the Bank
6. A Million Little Pieces
7. Exit Wounds
8. Purify
9. Begin the End
10. Bosco
Rok wydania: 2013
Wydawca: Universal Music
http://www.placeboworld.co.uk/
Obawiam się, że eksploatacja idei „albumu miłościowego”, którą
wykorzystali już wcześniej panowie z Editors, osiągnęła przy „Loud Like
Love” swój szczyt. Fanom alternatywy jeszcze jeden taki krążek
wypłynąłby uszami wraz z mózgiem. Jest za to szansa ogarnięcia tematu
kompleksowo… jak gdyby w życiu człowiekowi okazji ku temu miało
zabraknąć. „Ile osób na globie, tyle interpretacji miłości” – wydaje się
deklamować Brian Molko – „chciałbym przedstawić wam swoje własne”. I
robi to dobitnie, nawiązując do Facebooka, rabowania banków w Meksyku
oraz alkoholizmu. Haters gonna hate, krytycy przemilczą, a pozostali
mogą nawet się wsłuchać. Nikt wam w głowy nie zagląda, a zapewniam, że
gorzkie „Begin the End” to i nawet poruszyć potrafi. Są tutaj bowiem
momenty zdecydowanie lepsze…
…i gorsze. Taki muzyczny miszmasz przywodzący na myśl poszukiwania
Placebo z okresu „Sleeping With Ghosts” lub „Meds”. Album niepewnie
oddala się od rocka (podkreślonego na poprzednim, „odrodzonym” „Battle
for the Sun”) w kierunku jesiennego popu, stąd na przykład wyśmienita
bujanka w drugiej połowie „Hold on to Me” czy wyklaskane, pasujące do
radia „Scene of the Crime”. Gitarowe uderzenia, i tak rzadkie, maskują
elektroniczne, studyjne cuda, ale fani na pewno przy utworze tytułowym z
radością poskaczą pod sceną. Daleki byłbym od rzeczywistego
porównywania siódmej długogrającej kreacji Brytyjczyków do prawdziwej
przygody z tajemnicą nazywaną pojęciem „miłość”, niemniej w jednym i
drugim warto przeczekać doły dla momentów prawdziwego blasku. Gdy Molko
zbliża się do ponadprzeciętnego poziomu, nagle fale dźwięku płynące z
głośników budzą dawne dreszcze. Mam tu na myśli „A Million Little
Pieces”, lekko nietypowe „Bosco” (wyobraź sobie mniej tragiczne
„Centrefolds”) oraz wspominane już wcześniej „Begin the End” i „Hold on
to Me”. Powtórne przywoływanie tytułów zdradza, iż takich momentów na
„Loud Like Love” jest trochę za mało. Pomiędzy nimi panuje ewolucyjna
stagnacja, ośmiobitowa elektronika („Exit Wounds”) lub mdły metal („Rob
the Bank”). Zabrakło na przykład nowofalowej bezkompromisowości z
ostatniej EPki, zabrakło też prawdziwych emocji, które z Placebo lubię
kojarzyć.
Ale werdykt i tak zawyżyłby średnią z Metacritic. Nie wieszam na
Anglikach psów, wierzę, że jeszcze wrócą z przytupem, nagrywając choćby
jeden album na poziomie młodszych dokonań. Że gdzieś po drodze rozpali
ich ten ogień. To zawsze trudne, gdy miejsce narkotyków, seksu i
atmosfery dekadentyzmu zajmują herbata, stabilizacja i wiara w
przyszłość. Różnymi drogami wiedzie jednak żywot rockmana. Na razie
dostaliśmy album dla zadeklarowanych fanów, rzecz na poziomie niezłym,
słuchalnym i zachęcającym do odświętnego powtarzania. Żółtodziobom
polecam jednak sięgnięcie po przerażający momentami „Without You I’m
Nothing” lub – na przekór powszechnej opinii – eksperymentujący
„Sleeping With Ghosts”. Bo miłość jest głośna tylko kilka razy – i tam
rzeczywiście była.
6/10
Adam Piechota