1. Cyclothymia (14:28)
2. Unresolved (10:12)
2. Kingdom Of Silence (4:54)
Rok wydania: 2017
Wydanie własne.
https://pinndropp.bandcamp.com/releases
Pinn Dropp to kolejne pączkujące ziarenko na rodzimej, progresywnej
glebie. Pomysł założenia zespołu, narodził się w głowie gitarzysty i
kompozytora Piotra Syma, który postanowił dać upust swojej fascynacji
rockiem progresywnym, pisząc swoją własną muzykę. Nawiązanie współpracy
z perkusistą i kompozytorem Dariuszem Piwowarczykiem (znany m.in. z
występów w grupach: Szymon Wydra & Carpe Diem, Carrion, Reproduktor
czy ze współpracy z wokalistą TSA, Markiem Piekarczykiem oraz wokalistą
De Mono, Andrzejem Krzywym) w 2015 roku, zaowocowała powstaniem
ostatecznego brzmienia zespołu. Po krótkim okresie współpracy z byłym
wokalistą grupy Archangelica Krzysztofem Sałapą , do składu wiosną 2017
roku dołączył wokalista i multiinstrumentalista Mateusz Jagiełło (ma już
na koncie własny album solowy „Nieśmiertelny” -2016r, utrzymany również
w stylistyce progresywnej). Trio przygotowuje obecnie materiał na
debiutancką płytę. Pierwszymi pękami zwiastującymi, rozkwitnięcie
pełnego dojrzałego kwiatu, są trzy kompozycje wchodzące w skład Ep-ki
„Re: verse, Re: treat, Re: unite” zrealizowanej w listopadzie 2017
roku. Materiał został nagrany, zmiksowany i zmasterowany w Electric King
Studio. Produkcją zajął się Dariusz Piwowarczyk. Zespół zrealizował
również materiał promocyjny, w postaci wykwintnie wydanej dyskietki z
przenośną pamięcią USB. I tutaj należą się słowa pochwały dla zespołu
za kreatywność – świetny, bardzo oryginalny pomysł.
Do rąk własnych dostaliśmy więc trzy-utworową wizytówkę zespołu, jasno
wyrażającą to, co panowie chcą grać. Już sama nazwa zespołu jest pewną
podpowiedzią, choć tak na prawdę jest to zlepek słów, które po prostu
dobrze współbrzmią ze sobą – właśnie tak jak Pink Floyd. Można ją
oczywiście skojarzyć z kompozycją Stevena Wilsona „The Pin Drop”. I
wszystko staje się jasne. Nie chodzi jednak o dosłowne łączenie stylu
Pink Floyd i Porcupine Tree, chodzi natomiast bardziej ogólnie, o
podejście do kwestii progresywnego rocka. Zespół bardzo sprawnie
porusza się w tym obszarze i idealnie potrafi łączyć klasyczne
gatunkowe wzorce, z tymi bardziej współczesnymi. Te trzy kompozycje,
wyraźnie różnią się między sobą czasowo, co również świadczy o
wszechstronności młodych muzyków, potrafiących konstruować zarówno
ciekawe, rozbudowane formy muzyczne, jak i komponować te krótsze,
bardziej piosenkowe.
„Cyclothymia”, jest właśnie przykładem takiej długiej, rozbudowanej
strukturalnie kompozycji – trwa prawie 15 minut. Ten muzyczny kwadrans
ucieka jednak w mgnieniu oka (a raczej ucha). Może dlatego, że jest to
utwór dosyć dynamiczny. Nie mamy tutaj do czynienia z tym, co wrogowie
gatunku nazwaliby pewnie zwykłym „pitoleniem”, przerostem formy nad
treścią. Muzycy świetnie budują klimat nie zapominając o tym co bardzo
ważne – melodii. Duży wpływ na nazwijmy to „umelodyjnienie” tego
„długasa”, ma bardzo przyjemna barwa głosu Mateusza Jagiełło. Czasami
wokale się nakładają, tworząc jakby duet.
„Unresolved”, jest nieco krótszy, trwa 10 minut. Podobno obok
„Cyclothymii” , oraz jeszcze nie opublikowanego „Perfectly Flawed”
tworzyć będą trylogię, którą łączy wspólny wątek tekstowy – przeżycia
człowieka zmagającego się z niemożliwymi do pokonania problemami
emocjonalnymi. A w kwestii muzycznej? O ile „Cyclothymia” brzmi
bardziej nowocześnie, tak w „Unresolved” do głosu dochodzą właśnie te
klasyczne wpływy (Genesis, czy Yes). Utwór w finale jakby sie wyciszał
od wyżej wspomnianych „problemów emocjonalnych”, kończy się bowiem
bardzo akustycznie.
„Kingdom Of Silence”- to fragment, który świadczy o tym, że muzycy
chociaż pewnie nie liczą na radiową promocję, jednak dobrze radzą sobie
również, w bardziej piosenkowej formie, a wbrew pozorom o dobrą
piosenkę czasem, trudniej niż o całą suitę. Na początku prym wiedzie
tutaj dźwięk fortepianowych klawiszy, potem do głosu dochodzi również
melodyjne gitarowe solówki i delikatny wokal, w końcowe przechodzący w
szept.
Powstała nie tylko muzyka, ale również obraz. Tutaj Warszawiacy również
nie poszli na łatwiznę, nie zrealizowali klipu do utworu najkrótszego,
wybrali ten najdłuższy. Obraz takiej długości, pewnie można już
zgłaszać jako kandydata do Oscarów?
Dawniej o klasie rodzimej sceny progresywnej świadczyły chociażby takie
marki jak Collage, czy Quidam. Cieszy jednak to, że do głosu dochodzą
młodzi kontynuatorzy podobnej filozofii muzycznej, jak chociażby
Yesternight, do którego (jeżeli chodzi zarówno o wydawniczy jak i
sceniczny debiut), pewnie wkrótce dołączy również Pinn Dropp.
Marek Toma