1. An Infinitesimal Spark
2. One of Many…
3. Prison Skin
4. Spirals Within Thy Being
5. Cosmic Walkers
6. No Faced Mindless
7. Living Waves
8. Vacuum
9. Stillness Is Timeless
10. Aathma: Part I. Universal Oneness,
11. Aathma: Part II. Spiritual Bliss,
12. Aathma: Part III. One with the Light,
13. Aathma: Part IV. …Many of One
14. Prison Skin (instrumental)
Rok wydania: 2017
Wydawca: ViciSolum Productions
http://www.persefone.com/
Są płyty, których rozszyfrowanie nastręcza masę problemów. Wydają się
być one niczym kolczaste gąszcze w trudno dostępnej dżungli,
uniemożliwiające swobodne przejście. Tak też wygląda moja przygoda z
ostatnim albumem grupy PERSEFONE, który za żadne skarby nie daje taryfy
ulgowej i do dnia dzisiejszego skrywa przede mną mnóstwo sekretów.
Grupa pochodzi z małego europejskiego państewka o nazwie Andora
(pomiędzy Francją, a Hiszpanią) i „Aathma” jest już ich piątym
wydawnictwem. Panowie parają się nowoczesnymi formami szeroko pojętego
progresywnego metalu z licznymi naleciałościami (coraz bardziej
popularnego) djentu tudzież elementów znamiennych dla bardziej
ekstremalnych form metalowego rzemiosła (jak np. death/black/post
metal). Ich nowy album można śmiało uznać za swego rodzaju kontynuację
stylistyki oraz form jakie propagował wydany cztery lata temu „Spiritual
Migration”. Z tą jednak różnicą, że tym razem atmosfera odgrywa większą
rolę, a sama muzyka stała się mniej przystępna. Pod tymi względami
dokonała się wyczuwalna metamorfoza stylistyczna – wyraźniej zerwano
więzi z mniej wymagającym słuchaczem, który w tym przypadku nie ma czego
szukać.
Znowu graficznie oba wydawnictwa mają ze sobą wiele wspólnego – głównym
tego powodem jest osoba cenionego artysty, Travisa Smitha, z którego
usług skorzystano i tym razem. Artysta stworzył klimatycznie ujmujący
obraz wydający się być odzwierciedleniem istnienia czegoś więcej niż
tylko zwykła doczesność; charakteryzuje ją swoiste uduchowienie. Grafika
idealnie pasuje do zawartości lirycznej – tematyka w nich zawarta
odnosi się do poszukiwań, wyzwolenia, istnienia niematerialnego bytu,
„wymiaru”, gdzie człowiek może poczuć wszechobecny spokój duszy (tak w
ogóle tytuł płyty oznacza właśnie to słowo).
Jeżeli chodzi o muzykę, „Aathma” jest płytą cholernie wymagającą i
czasowo aprobującą. Jest to też wydawnictwo, które należy słuchać
kompleksowo – nie jest to takie proste zważywszy na fakt, że płyta trwa
aż 70 minut! Wybiórcze traktowanie materiału całkowicie mija się z celem
– wyrywkowe odtwarzanie burzy ogólny porządek, znacznie uszczuplając
jego uroki. To powoduje, że poznanie płyty jest nie lada wyzwaniem nawet
dla bardziej wprawionego entuzjasty dźwiękowych urozmaiceń. Muzyka jest
nietypowa, zespół ewidentnie unika sztampowych rozwiązań wychodząc poza
muzyczne schematy. Woli stosować awangardowo – eksperymentalne formy.
Początkowo płyta wzbudza mieszane odczucia; z jednej strony „Aathma”
oczarowuje bogactwem środków, a z drugiej generuje wrażenie, że tym
razem zespół słono przesadził prezentując pomysły daleko wykraczające
poza granicę zrozumienia. Jednak z czasem wszystko nabiera kształtów
pokazując, że ta muzyka ma sens, a zespół doskonale wiedział co robi.
Każda składowa jest nieodzownym elementem tworzącym monolityczną
budowlę, perfekcyjny mechanizm, gdzie wszystko chodzi jak w zegarku.
Muzyka jest dogłębnie przemyślana, aranżacyjnie doprecyzowana, stąd też
nie ma mowy o przypadkowości; wszytko się idealnie zazębia i uzupełnia.
Całość cementuje fachowe, wyważone, ale za to mniej (niż poprzednio)
tłuste brzmienie – Jens Bogren jest gwarancją jakości, co wiadomo nie od
dziś.
„Aathma” to istna eksplozja impulsywnych dźwięków, swoisty pokaz
muzycznych fajerwerków. Na każdym kroku czyhają mocno pokręcone
struktury, których obfitość i złożoność zwracają na siebie uwagę budząc
spore uznanie również względem warsztatu oraz niebanalnych umiejętności
muzyków. Świetne wrażenie robi perfekcyjna praca sekcji rytmicznej,
dystansującej się do prostoty i typowych rozwiązań. Działa niczym
niezawodnie precyzyjny mechanizm, któremu na domiar nie brakuje
odpowiedniego wyczucia i delikatności (kiedy jest ona wymagana). Jak
można przypuszczać przeważają pokręcone, a do tego nad wyraz
zróżnicowane podziały rytmiczne. Również gitarowo wydawnictwo stoi na
bardzo wysokim poziomie – duet Lozano/Baldaia w żaden sposób nie próbuje
się oszczędzać, oprócz wymyślnych solówek nie brakuje zawiłości,
dźwiękowo bogatych riffów. Do tego panowie nie stronią od
atmosferycznych zabiegów – te mogą budzić skojarzenia wobec gitarowych
ornamentacji charakterystycznych dla grupy ANATHEMA. Zresztą zwieńczenie
„Aathma” – „…Many Of One” ewidentnie przywołuje na myśl dokonania
twórców pamiętnego „Judgement”, czego sporą zasługą jest gościnny udział
wokalistki Merethe Soltvedt. Jest to też utwór, najbardziej przystępny w
odbiorze, najbardziej wyróżniający się na tle rozłożystej całości. Mimo
wszytko wydawnictwo jest spójne, wyrównane, a przy tym niezwykle
urozmaicone.
Jak wspomniałem powyżej „Aathma” jest również albumem nastrojowo
intensywnym. Jest to ogromna zasługa klawiszy, które stale i aktywnie
uczestniczą w tworzeniu muzycznych pejzaży nierzadko odciążają mocno
zagęszczoną atmosferę. Miguel Espisnosa nie tylko umiejętnie
zagospodarowuje wszelkie wolne przestrzenie generując magiczne tła, ale
również śmiele konkuruje z resztą instrumentarium. Dzięki temu
otrzymujemy ciekawe fragmenty z „fortepianowymi” brzmieniami – ma to
swoje odwzorowanie m.in. podczas „Prison Skies” czy też „Spirals Within
Thy Being”, gdzie dodatkowo występuje monumentalno – mroczny motyw z
„blackowymi” stylizacjami wokalnymi. I pod tym względem wydawnictwo nie
jest jednoznaczne; oprócz przeważającej ilości drapieżnych wokali
trafiają się momenty, gdzie pojawiają się czyste linie wokalne czego
przykładem może być chociażby „Prison Skies” czy też następujące zaraz
po sobie „Universal Oneness” i „Spiritual Bliss”. Uwagę zwracają również
rozbudowane, a do tego liczebnie występujące motywy instrumentalne.
Oprócz utworów stricte instrumentalnych jak „One of Many…”, „Cosmic
Walkers” czy też „Vacuum” (nie wspominając już o bonusowym zakończeniu)
kompozycje kipią od zawiłych motywów bez udziału wokali. Poza tym zespół
nie wykazuje specjalnego pośpiechu prezentowania kolejnych pomysłów –
najlepszym tego potwierdzeniem jest początek płyty. Muzyka sukcesywnie
nabiera obrotów by dopiero przy trzecim utworze eksplodować pełnią sił.
Nie obyło się również bez niespodzianek, za którą z pewnością można
uznać gościnny udział Øysteina Landsverka (LEPROUS) oraz Paula Masvidala
(CYNIC), który oprócz wokali w otwierającym „An Infinitesimal Spark”
oraz „Living Waves” zagrał także solówkę (w tym drugim).
Reasumując, piąty krążek PERSEFONE pomimo długaśnych kolców
uniemożliwiających bezproblemowe przyswojenie, kusi i to praktycznie pod
każdym względem. Kto zdecyduje się na jego poznanie musi mieć jednak
świadomość, że nie jest muzyka na jeden wieczór! Potwierdzeniem tego
może być fakt, iż napisanie recenzji odkładałem wiele razy – chciałem
dogłębnie prześwietlić wszystkie tajemnice skrywane przez „Aathma” i
teraz już wiem… może za jakiś czas będzie to możliwe, ale jeszcze nie
teraz. Dlatego, kto ceni sobie muzykę ambitniejszą (na pewno
wymagającą), liczy się z wszelkimi trudnościami, a do tego kocha
pokręcone struktury i rozbudowane formy, ten może czuć się zaproszony.
Nudzić się zapewne nie będzie o co należycie zadbała ekipa z Andory!
9/10
Marcin Magiera
Oficjalne teledyski: