1. The Machines
2. Frozen Hell
3. Unreality
4. Unnamed Syndrome
5. Sol
6. War Against You
Rok wydania: 2010
Wydawca: –
Profil FB
Po wydaniu debiutu grupy PERIHELLIUM zastanawiałem się czy ten skład
przetrwa do rejestracji drugiego albumu. Odniosłem wrażenie, że
wokalista o oryginalnej barwie głosu, (który notabene stanowił o
unikalności zespołu) to rozwiązanie tymczasowe.
Na szczęście stało się inaczej i Perihellium wydaje właśnie swój drugi
album. I już na początku zauważyć należy, że zespół trzyma się pewnych
ram stylistycznych wytyczonych na debiucie, a które już teraz możemy
traktować jako styl Perihellium.
I tym razem zaskakująco dużo dzieje się tu w ramach rytmiki. Gitary
rytmiczne wspomagane przez sprytne partie basu, wydają się pojawiać
znacznie częściej jako motywy przewodnie niż partie solowe. Wszędzie
jednak znajdziemy melodie – nawet jeśli na pierwszym planie jest właśnie
rzeczona gitara rytmiczna, gdzieś w tle pływają motywy klawiszowe.
Nie ma tego dobrego… w czym nie można by doszukać się mankamentu. Bywa
zatem też tak, że drażni sposób w który klawisze wtórują zbyt gęsto
gitarom… czasami to przytłacza.
Album „The War Machines” siłą rzeczy nie jest łatwy w odbiorze.
Wielowątkowe, długie utwory mogą przyprawić o utratę koncentracji. Zatem
przy natłoku wrażeń, możliwe jest nie wyłapanie ciekawych fragmentów.
Ale mimo całego natłoku motywów, przyznać trzeba, że po wysłuchaniu
albumu wiele z nich pozostaje w głowie. Nawet jeśli nie pamiętamy z
którego kawałka pochodzą.
Jako mojego zdecydowanego faworyta z albumu wymienię bez zastanowienia
kawałek „Frozen Hell”. Zaskakująco ciekawie wypada utwór instrumentalny,
w którym z racji tego, że nie pozostawiono fragmentów pod wokalizy –
dzieje się dużo, ale też zawarte tu motywy zaskakująco łatwo przykuwają
uwagę… być może dlatego że każdy kolejny wydaje się być zaakcentowany
zmianą rytmu. Mile zaskakują też odmienne fragmenty, jak solówki basowe,
czy też akustyczny początek utworu ostatniego, który przechodzi dość
płynnie w motyw elektroniczny, a ten z kolei w iście metalowy patent.
Odnoszę też wrażenie że na tym albumie Marcin Sułek śpiewa nieco
bardziej agresywnie i częściej sięga po chrypy czy też brutalne krzyki.
Nie mrowiąc już o okazyjnych przesterowaniach. To wszystko ponownie
stanowi o wielowątkowości materiału.
Podsumowanie części muzycznej? Mamy do czynienia z albumem, który wymaga
od słuchacza skupienia i koncentracji. Łatwo się przy nim pogubić,
wówczas ucho prześlizguje się po kolejnych motywach – a spójność
stylistyczna kolejnych kawałków powoduje, że całość potrafi się zlewać
przy takim rozkojarzeniu.
Z drugiej jednak strony jeśli poświęcić tej płycie uwagę, odkrywamy w
niej kolejne warstwy dość sprytnie zaszyte i misternie poukładane.
Jeśli już zakończyłem temat samych utworów, warto wspomnieć, że płyta
została nagrana w Olkuskim ZEDzie, a gościnnie w dwóch utworach solówki
klawiszowe zagrał naczelny parapeciarz Kruk/Brain Connect – Krzysztof
Walczyk.
Pochwalić należy też oprawę albumu, co w przypadku debiutu mogło być
mankamentem (bowiem mogło sprawiać wrażenie realizacji półamatorskiej).
Tym razem okładka, ale i booklet autorstwa Macieja Zielińskiego po
prostu zapierają dech w piersiach i stanowią porządny akcent całości.
Perihellium zadowoli wszystkich, którym spodobał się album debiutancki,
powiem więcej – The War Machines spodoba się również tym, który mieli
wyższe oczekiwania wobec drugiej płyty niż utrzymanie przyzwoitego
poziomu debiutu. Trzymam kciuki za promocję wydawnictwa… obecnie chyba
bardziej niż dobra sprzedaż płyty, zespołowi przyda się trochę
szczęścia – na przykład w kwestii znalezienia wydawcy z prawdziwego
zdarzenia.
8/10
Piotr Spyra