1. Believe (2:56)
2. No Place For The Innocent (5:36)
3. The Wisdom Of Solomon (7:06)
The Wishing Well (21:07)
4. For your journey – 4:30
5. So by sowest – 6:48
6. We talked – 5:29
7. Two roads – 4:17
8. Learning Curve (6:34)
9. The Edge Of The World (8:15)
Rok wydania: 2005
Wydawca: Toff Records
Pendragon przygotowuje kolejny album, ja postanowiłem zmierzyć się jednak na papierze z ostatnim jak na razie albumem studyjnym grupy, który gości w moim odtwarzaczu bardzo często od dwóch lat… i nic nie zapowiada aby przestał w nim gościć… Utwory w nim zawarte najpierw było mi dane słyszeć w wersjach koncertowych – być może stąd mój sentyment – ale do rzeczy…
Album rozpoczyna klimatyczny wstępniak, z kobiecymi wokalami… powiedziałbym nawet że tego początku nie powstydził by się Clannad. W pewnym momencie w tle pojawia się dźwięk gitary elektrycznej odchodzący gdzieś w przestrzeń… następnie odległa solówka – palce lizać!
Drugi utwór jest całkowicie odmienny i burzy zbudowany wcześniej nastrój. Szczególnie na początku „No place for innocent” wydaje się bardziej radosnym utworem osadzonym gdzieś na pograniczu melodyki country i pop. Trzeba chwilę oswajać się z tym kawałkiem… jednak nie może się nie podobać! Warto przy okazji zwrócić uwagę na teksty, które nie po raz pierwszy są atutem Pendragon.
„Wisdom of Solomon” rozpoczyna – a jakże – melodia rodem z Bliskiego Wschodu, nagle pojawia się na niej „płacząca” gitara Nicka. Po około dwuminutowym wstępie pojawia się gitara akustyczna, dość płynnie pojawiają się inne instrumenty, jednak zarówno rytmika, jak i przestrzeń robią niesamowite wrażenie. Niesamowita korelacja pozornie nie pasujących do siebie elementów, wyobraźcie sobie utwory flamenco w powiązaniu z przestrzenią i klimatem progresywnego rocka… Utwór rozwija się dalej, wchodzi instrumentarium elektryczne… zarówno w sferze wokali (świetny motyw z chórkami – ponownie przychodzi mi na myśl Clannad), jak i gitarowe solówki, a w zasadzie solówka, która trwa nieprzerwanie przez długi czas.
„The wishing well”, utwór na który składają się cztery kawałki, podzielone na tracki. Melodie w tle, delikatna recytacja Nicka, niemal szept, świetne wprowadzenie do kolejnego epizodu. Ponownie akustyczna gitara, która pomaga wyobrazić sobie padający śnieg… i partie solowej gitary, które swobodnie można stawiać w szranki najlepszymi motywami Rothersa.
Raz po raz pojawiają się szybkie akustyczne motywy, sprawiające wrażenie wręcz radosnych.
I pełzające wokalizy damskie potęgujące wrażenie estyetyki muzyki arabskiej… Nawet kiedy pojawia się zryw elektrycznych gitar jak w „We talked” matowy głos Barretta sprawia, że w dalszym ciągu traktujemy je jako utwory spokojne…
„Two roads” jeden z łatwiej zapadających w pamięć kawałków z albumu. Ponadczasowy temat i charakterystyczna melodia… jeden z moich faworytów na płycie. Ponownie pojawiają się motywy elektryczne, które absolutnie nie kłócą się z określonym wcześniej podejściem do albumu.
„The Edge of the world” genialny, bujający kawałek… padający śnieg… nie sposób pojmować tej muzyki bez obrazów, które wywołuje w umyśle… czasem pojawia się nostalgiczny smutek, innym razem euforia!!! zapewne utwór będzie bliższy słuchaczom z Polski, bowiem Nick wspomina w nim nasz kraj… i coś co go tu spotkało.
„Believe” to bardzo solidna pozycja w dyskografii zespołu i najchętniej słuchany przeze mnie album Pendragon. Jest to jeden z bardziej przestrzennych i akustycznych albumów zespołu… w zasadzie ponad ten kanon wybija się drugi utwór… który – patrząc z dystansu odstaje (nie poziomem lecz klimatem) od reszty utworów zawartych na płycie.
Okładka albumu „Believe” jest nieco inna niż te do których zespół nas przyzwyczaił… szczegółów które, tak lubiliśmy wyłapywać na wcześniejszych albumach możemy dopatrywać się co najwyżej na tatuażach postaci szybujacej na okładce… Wydaje się nawet jedną z gorszych w historii grupy, jednak nie można się nią sugerować…
9/10
Piotr Spyra