NOVEMBER MIGHT BE FINE – 2017 – South

november-might-be-fine-south.jpg

1.Wandering stars
2.With the recollection of our friends faded away with the sun
3.We set existence full ahead
4.To reach their constant closure in the end
5.Whatever it takes (Natsq)

Rok wydania: 2017
Wydawca: November Might Be Fine
https://nmbf.bandcamp.com/


Okazuje się, że solidnego post rocka umieją grać nie tylko w Warszawie (Tides From Nebula), Bielsku Białej (Besides), Poznaniu (Ayden), czy w Trójmieście ( Sounds Like The End Of The World). Potrafią również na Śląsku, a doskonałym tego przykładem, jest zespół November Might Be Fine.

To górnośląskie, instrumentalne trio tworzą: Bartosz Stanik – gitara, Ivo Nowak – bas, oraz Piotr Szwarnóg – perkusja. Od momentu założenia (01.2014), zagrali kilkadziesiąt koncertów na terenie Polski. Mogą się pochwalić wieloma lokalnymi sukcesami: 1 miejsce w V edycji festiwalu Muzyka Na Plan (Tarnowskie Góry, 26.10.2014r.), 1 miejsce w VII edycji Dachoofka Festiwal (Kraków, 18.04. 2015r.), nagroda publiczności w VI edycji festiwalu Muzyka Na Plan (Tarnowskie Góry, 26.01. 2016 r.), wyróżnienie na festiwalu Rockowania 2014 (Mława 29.11.2014r.), tytuł artysty miesiąca serwisu Net Fan.pl (07.2014r.)…

Płyta „South” składa się z pięciu, w miarę długich (ok 10 minutowych), instrumentalnych, bardzo przestrzennych tematów. Rozpoczyna się od charakterystycznych, spokojnych, post rockowych plam („Wandering stars”) , lecz w dalszej fazie atmosfera się zagęszcza, a gitary zaczynają brzmieć bardziej agresywnie. Tym właściwie charakteryzuje się cały album, swoim klimatem balansując gdzieś pomiędzy post rockiem, a post metalem. Zespół doskonale kreuje atmosferę, co w tej stylistyce jest wyjątkowo ważne. Najgorsze to popaść w utarte schematy (czego mimo wszystko, całkowicie ustrzec się nie da). Zespół potrafi wzbić się ponad przeciętność, wabić swoją łagodnością, aby po chwili, uderzyć znienacka pełną mocą. Potrafią również zabrzmieć bardziej sterylnie, wręcz minimalistycznie („We set existence full ahead”), jednaki i tutaj, w pewnym momencie, robi się bardziej szorstko, by ponownie zastygnąć, jakby w bezruchu, w bezdechu…a po chwili, na powrót przyciąć żyletami gitar. Kompozycją, która wyróżnia szczególnie, jest bez wątpienia „To reach their constant closure in the end”, ze względu na monologi, które jeszcze bardziej dodają jej kolorytu. Taki zabieg to oczywiście żadne novum. Akurat tutaj, moje skojarzenia lgną, do kompozycji francuskiego zespołu, który swoją płytę wydał niemal równolegle. Chodzi mi oczywiście, o The Black Noodle Projeckt, a konkretnie kompozycję „Absolom”. Natomiast wieńczący album „Whatever it takes (Natsq)”, jest najkrótszym i chyba najbardziej trasowym, ale zarazem najbardziej lirycznym, fragmentem tej płyty.

Wiadomo, że z tym muzycznym nurtem niełatwo wypłynąć na głębsze wody, bez wsparcia solidnej wytwórni muzycznej. Można oczywiście ulec pokusie, zaistnieć w mediach, występując we wszelakich telewizyjnych „cyrkach”, jakie organizują komercyjne stacje telewizyjne. November Might Be Fine, jednak tego nie zrobili. Swoją debiutancką płytę, wydali własnym sumptem. Pewnie dlatego, jeszcze o nich nie jest głośno. Zapoznawszy się z ich debiutanckim albumem, który w wersji fizycznej (zgodnie z nazwą zespołu) ukazał się w listopadzie 2017 roku, sądzę, że powinno, BA… musi się to zmienić!

8,5/10

Marek Toma

Dodaj komentarz