NOTHING BUT THIEVES – 2020 – Moral Panic

nothingbythieves-moralpanic

1.Unperson
2.Is Everybody Going Crazy?
3.Moral Panic
4.Real Love Song
5.Phobia
6.This Feels Like The End
7.Free If We Want It
8.Impossible
9.There Was Sun
10.Can You Afford To Be An Individual?
11.Before We Drift Away

Rok wydania: 2020
Wydawca:Sony Music


Myślę, że o obecnie panujących czasach lepsze lub gorsze piosenki, jak również całe albumy będą powstawały jeszcze długo po (ewentualnym) końcu pandemii. Na razie dostaliśmy solidny alternatywny krążek lirycznie traktujący o wydarzeniach bieżących w postaci trzeciego albumu studyjnego Anglików z Nothing But Thieves.

Choć nie jest to concept album, jego warstwa słowna jest bardzo spójna. Tekst każdego utworu porusza inny aspekt panującej obecnie sytuacji na świecie, a tematyki każdego z jedenastu zawartych na albumie kawałków zgrabnie na siebie zachodzą.

Muzycznie „Moral Panic” to solidna propozycja dla miłośników nieco bardziej mrocznej odsłony rocka środka. Zaczyna się niepokojącymi klawiszami, po czym startuje „Unperson”, w którym Conor Mason śpiewa z manierą zacinającego się syntezatora mowy dodając do tego kilka fajnie wybrzmiewających długich nut w wysokich rejestrach. Przeciwwagę stanowi drugi w kolejności wiodący singiel z albumu, „Is Everybody Going Crazy?” z niemal bluesowym riffem, oczywiście odpowiednio dopalonym „depeszowymi” efektami. Taki typowy rock stadionowy, ale są tacy, którzy to lubią. Sam miewam czasem fazy aby gdzieś pomiędzy zeppelinowym lub floyowym pomnikiem rocka a szybkim crossover thrashowym strzałem od Suicidal Tendencies sięgnąć właśnie po taką płytę.

Utwór tytułowy to ponownie zmiana klimatu. Kojarzy mi się z piosenkami, które wybrzmiewały w umiłowanych przeze mnie starych Need for Speedach w menu zarządzania karierą (a przynajmniej do wejścia perkusji około połowy drugiej minuty). Po zmianie tempa fajnie się zagęszcza, dochodzą kolejne instrumenty, potem znowu wszystko hamuje, by powrócić do poprzedniej melodii. Publiczność takiego Openera czy Off Festivalu byłaby z pewnością zachwycona. „Real Love Song” przywodzi mi na myśl U2 z okresu „Achtung Baby”, choć dwa pierwsze wersy tekstu i sposób ich wyśpiewania nie potrafią nie budzić skojarzenia z „(This Is Not) A Love Song” od Public Image Ltd. (choć przesłanie mają dokładnie odwrotne). W ucho wpada też wpada delikatna orkiestracja w okolicach 2:45.

Na pewno wyjątkowym i wyróżniającym się na tle reszty utworem jest „Phobia”, w której Mason niczym Billie Eilish półszeptem wyśpiewuje kolejne wersy do jednostajnego elektronicznego podkładu, pojawiają się także pojedyncze dźwięki gitary mające w sobie coś ze słynnych soundtracków do filmów Quentina Tarantino. Natomiast gdy cały zespół zaczyna grać te same akordy unisono, celowo dodając gryzące się półtony i ponownie przyspieszać, to ma się wrażenie jakby słuchało się przełomu „starego” Marilyna Mansona (czyli do „The Golden Age Of Grotesque”) i „nowego” (od „Eat Me, Drink Me” wzwyż). Kilka ostatnich dźwięków przywraca naleciałości tarantinowskie dając wyraz niemal identyczny co „Bang Bang” Nancy Sinatry.

Pierwszy minus pojawia się w „This Feels Like the End”, w którym muzycy chyba nie do końca ogarnęli gdzie rytm powinny wybijać syntetyki, a gdzie James Price. Riffy i melodie też nie dorównują „Is Everybody Going Crazy?” i „Phobii”, więc można uznać ten utwór za zapychacz.

Wokale w stylu Bono powracają na początku „Free If We Want”, zaś dołączająca do nich po chwili partia gitary kojarzy się nieco z naszym rodzimym Myslovitz, z najlepszego okresu w karierze tej grupy. Mi jako zdecydowanemu zwolennikowi „form czystych” z tego numeru najbardziej przypadła do gustu pojawiająca się około drugiej minuty partia gitary z single-coilowymi przetwornikami wykorzystująca jedynie podstawowy efekt distortion, brzmienie to powraca w jedynej chyba na tej płycie (w pełnym tego słowa znaczeniu) solówce.

„Impossible” mogłoby być dającym nadzieję na lepsze jutro hitem świątecznym. Taki ma klimat. Troszkę zaburzają go moim zdaniem niepotrzebne, nieco „kosmicznie” brzmiące klawisze w 1:29, ale idealnie współgrające ze sobą gitary, świetne wokalizy i orkiestracje w dalszej części kawałka pokutują za ten grzech i generalnie, jak to się mówi, „robią robotę”. Po chwili pojawia się gitara akustyczna zwiastująca „There Was Sun”. Początek świetny, jednak im dalej w utwór tym bardziej robi się on mdły. Refren brzmi jak obligatoryjna pozycja na playliście śniadaniowego radia, ale nie taka chwytliwa, wprawiająca w dobry nastrój na resztę dnia, tylko właśnie taki mdły kawałek pobrzmiewający gdzieś tam w tle między ostatnim łykiem nie tak gorącej już kawy a pospiesznym naciąganiem skarpetek na stopy. Swoje grzeszki ma też „Can You Afford to Be An Individual?”, w którym rozpoczynający numer motyw klawiszowy (w przeciwieństwie do dopracowanego, wprowadzającego w klimat całego albumu intro do „Unperson”) jest dziwny i lekko irytujący. Również operowanie półtonami w warstwie gitarowej nie wyszło tu grupie tak dobrze jak w „Phobii”. Grupa jednak pozostawia po sobie dobre wrażenie wypracowane na pierwszej połowie płyty urokliwie senną balladą „Before We Drift Away”. Powracają stadionowe wokalizy, lecz tym razem towarzyszą im tylko czyste gitary i orkiestracje. W drugiej części dołącza jednak cały zespół nadając temu utworowi charakter jednego wielkiego podniosłego crescendo, naprawdę świetnie sprawdzającego się w roli zakończenia płyty.

Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie opisana powyżej rozległa paleta muzycznych skojarzeń paradoksalnie nie ujmująca dziełu Nothing But Thieves również muzycznej spójności. Mimo kilku słabszych momentów „Moral Panic” trzyma słuchacza w napięciu do końca. Myślę, że zależnie od tego ilu i jakich wykonawców nagra płyty, których tematyka będzie oscylować wokół pandemii i różnorakich reakcji na nią, dzieło angielskiego zespołu ma szansę stać się jednym ze znaków czasów.

7/10

Patryk Pawelec

Dodaj komentarz