01. Voyage to Decay
02. Malady X
03. Shades of War
04. Guardians of Sanity
05. Epitaph
06. Deamonium I
07. Serpent Hollow
08. Devil Will Know
09. Fall of an Empire
10. Herald of Death
11. Black Horizon
12. Eye for an Eye
13. Ninja (Europe cover)
Rok wydania: 2018
Wydawca: Metal Blade Records
http://www.nothgard.de/
Scena epickiego death/black metalu (zwłaszcza w europejskim wydaniu), zyskuje na sile, wciąż się rozrasta, a na powierzchnię wypływają coraz to nowe zespoły (mniej lub bardziej ciekawe). To pokazuje, że zainteresowanie tego typu dźwiękami stale rośnie. W tak sprzyjającym klimacie swoją misję kontynuują również bardziej zasłużeni gracze jak choćby: ENSIFERUM, WINTERSUN, EQUILIBRIUM czy też AMON AMARTH. Myślę, że do tego grona swobodnie można zaliczyć także niemiecką grupę NOTHGARD, która po dwóch latach od premiery „The Sinner’s Sake”, przypomniała o sobie kolejnym, już czwartym albumem długogrającym.
„Malady X” miał swoją premierę pod koniec października ubiegłego roku, ukazując się w barwach innej wytwórni (Metal Blade Records). Płytę wydano w formie efektownego digipacku, gdzie na głównej stronie tekturowego opakowania zastosowano wypukłości (logo zespołu oraz tytuł albumu). Jak poprzednio tak i tym razem wydawnictwo zwraca na siebie uwagę znakomitą szatą graficzną, od której ciężko odwrócić wzrok. Ponownie – trzeci raz z rzędu – skorzystali z usług Pétera Sallai i w sumie nie ma się czemu dziwić, skoro efekty jego pracy imponują. Obraz zdobiący najnowszą produkcję – oprócz tego, że stanowi najbardziej okazały widok, jaki stworzył ów artysta (dla tego zespołu) – można uznać za najlepszą okładkę w dotychczasowej karierze NOTHGARD. Grafika urzeka dbałością o szczegóły, bogactwem oraz pomysłowością. Na pierwszym planie widnieje przerażająca postać (jakby demoniczny kapłan) w masce czarnej śmierci i aureolą z węży i różnej maści ostrzy (dokładniej widać ją we wnętrzu opakowania). Zdaje się nieść śmierć i zniszczenie, o czym najlepiej świadczy stos ludzkich kości tuż przed nią oraz porozwieszane dookoła wisielcze węzły. Tradycyjnie okładka (oraz wnętrze opakowania) eksponuje symbolikę NOTHGARD; nie dość, że tajemnicza bestia dzierży w dłoniach drzewiec ze znakiem zespołu (stylizowany na emblematykę rzymskich legionów), to jeszcze tuż za jej plecami znajduje się pokaźna gwiazda, znana choćby z poprzedniego wydawnictwa. Równie pozytywne wrażenie robi dołączona wkładka, gdzie każdy utwór został opatrzony osobną grafiką ściśle nawiązującą do tematyki danego tekstu – jest na co popatrzeć. W odróżnieniu do „The Sinner’s Sake”, gdzie zamieszczono tylko jedno zdjęcie (całego zespołu), tym razem zdecydowano się na osobne fotografie każdego z muzyków zachowując przy tym graficzną spójność. Trzeba przyznać, że w sferze wizualnej „Malady X” prezentuje się wyśmienicie – pełen profesjonalizm i to nie podlega dyskusji.
Czy to samo można powiedzieć o warstwie dźwiękowej? Od strony stricte produkcyjnej premierowy materiał prezentuje się lepiej niż poprzednio. Nagraniami oraz miksami ponownie zajął się głównie zespół, natomiast mastering powierzono osobie Jensa Bogrena. Osiągnięte brzmienie jest pełniejsze, bardziej dociążone i posiada większą moc. Z drugiej strony jest ono selektywne, a przy tym nie zostało wywabione z naturalnych cech. Całość materiału została skomponowana przez Doma R. Crey’a, który (gdyby ktoś nie wiedział) udziela się również w EQUILIBRIUM. Oprócz tego, że pełni on jednoczesną funkcję gitarzysty i wokalisty, to jeszcze zajął się orkiestracjami, napisaniem całej muzyki oraz tekstów. To też nie powinno nikogo dziwić, biorąc pod uwagę jak to wyglądało w przeszłości. Z tego względu nie ma co oczekiwać drastycznych zmian. Tym niemniej, zawartość „Malady X” różni się nieco od swojego poprzednika, ale tylko pod pewnymi względami, bo stylistycznie zespół bez dwóch zdań podąża wcześniej utartym szlakiem. Różnice polegają na podejściu do kwestii przebojowości. Pod tym względem nowy materiał został bardziej nastawiony na chwytliwość, wpadające w ucho melodie. Utwory nie są w żadnym stopniu przekombinowane, a ich przejrzysta forma sprzyja przyswojeniu. Z tym jednak nie jest do końca tak kolorowo, bo „Malady X” jest wydawnictwem dość długim (jak na tego typu dźwięki) – całość trwa nieco ponad 55 minut. Album jest też dłuższy od swego poprzednika i nawet pomimo melodyjnego charakteru, ten czas może stanowić pewną barierę. Odnoszę wrażenie, że gdyby zespół zdecydował się na realizację mniejszej ilości materiału wydawnictwo tylko by na tym zyskało…
Lirycznie NOTHGARD dystansuje się od błahych tematów, stara się nieść pewne przesłanie. W mniejszym lub większym stopniu akcentuje istotność ludzkiej wartościowości. Zwraca uwagę na to by człowiek brał sprawy we własne ręce, bo to on jest panem własnego losu (w największym stopniu), a podjęcie wszelkich – często ważnych – decyzji należy właśnie do niego. Nierzadko jesteśmy przyparci do muru, spotykają nas różne przykrości, ale i w ciężkich chwilach nie należy się poddawać. Jest to o tyle istotne, że żyjemy w niepewnych czasach, kiedy świat jest skonfliktowany (i to z różnych powodów, nie tylko politycznych), co ma swoje odzwierciedlenie w warstwie tekstowej utworu tytułowego. Oprócz tego na płycie pojawiają się wątki historyczne, czego przykład stanowią; bonusowy „Eye for an Eye” oraz „Shades of War”, którego tekst odnosi się II wojny światowej, a dokładniej przeżyć/doświadczeń pewnej osoby, która przeszła przez wojenne piekło.
Wracając do muzyki, nadal daje się wyczuć silne podobieństwa (ciężko powiedzieć na ile świadome) wobec twórczości CHILDREN OF BODOM. Tym niemniej Dom R. Crey i spółka są silniej związani z podniosłymi stylizacjami, czemu na pewno sprzyjają wyeksponowane orkiestracje, filmowe zdobienia. Najlepszym tego przykładem jest zagrzewające do walki intro „Voyage to Decay”. Zaraz po nim NOTHGARD pokazuje się w pełnej krasie, a kompozycja tytułowa może być traktowana jako muzyczna kwintesencja ich możliwości. Nie dość, że kawałek posiada konkretne melodie, to jeszcze emanuje z niego metalowa żywiołowość. Na podobnym poziomie utrzymane są kolejne; chwytliwie usposobiony „Guardians of Sanity” czy też szybszy „Shades of War” (końcówka ma komiczny wydźwięk w języku polskim) oraz drapieżny „Epitaph” z nośnym refrenem. Oba posiadają mocniejszą motorykę i w silny sposób nawiązują do szwedzkiej szkoły melodyjnego death metalu. Zmianę klimatu (a dokładniej jego złagodzenie) przynosi wolniejszy, „Deamonium I” utrzymany w stylu melodyjnego hard’n’heavy. W tym też utworze gościnnie swojego głosu użyczyła Noora Louhimo z BATTLE BEAST obdarzona wybuchowym głosem. Mimo tak płomiennego charakteru wokalistki, kawałek kuleje pod względem żywiołowości. Na „Malady X” pojawili się również inni goście, niektórzy tak jak chociażby Jen Majura (EVANESCENCE) współpracowali z zespołem już wcześniej. Wśród innych zaproszonych osób znaleźli się: klawiszowiec Veli – Matti Kananen (KALMAH), który zagrał solo w nowomodnym „Herald of Death”, wokalista Marco Schober (STEEL ENGRAVED) oraz gitarzysta Kevin Storm. Bardzo przyjemne wrażenie robi „jadący” do przodu „Fall of an Empire” będący – wg mnie – jednym z lepszych kawałków na płycie. Nie jest on tak rozszalały, ale zwraca na siebie uwagę samą formą oraz ciekawym pomysłem. Nie gorzej prezentuje się dość różnorodny „Devil Will Know” z atmosferyczną wstawką o lekko „filmowo – barokowym” obliczu. Oprócz tego – bodajże pierwszy raz w historii tego zespołu – znalazło się miejsce na utwór stricte instrumentalny, zwieńczający całość (przynajmniej jej część oficjalną). Mowa o „Black Horizon”, kompozycji, która poniekąd pełni rolę „uspokajacza”, wyhamowującego dość rozjuszoną istotę jaką jest NOTHGARD. Ponadto ciekawostkę stanowią dwa utwory bonusowe, zwłaszcza drugi z nich – mowa o przeróbce „Ninja”, klasyka grupy EUROPE. Co cieszy, zespół nie ograniczył się do realizacji wiernej kopii, tylko zrobił kawałek po swojemu i takie przeróbki zasługują na uznanie.
Podsumowując, „Malady X” to wydawnictwo dość energetyczne, mocno melodyjne, zwłaszcza bacząc na stylistykę w jakiej porusza się NOTHGARD. Płyta powinna przypaść do gustu sympatykom melodyjnego death/black metalu w atmosferyczno – epickim metalu. Niemcy nagrali solidny materiał, który co prawda nie grzeszy oryginalnością, ale nie można mu odmówić metalowego żaru. Jest to wydawnictwo zrobione z pompą wedle reguły „na bogato”. Czy można je uznać za szczytowe osiągnięcie tegoż zespołu? Na to pytanie odpowiecie sobie sami.
8/10
Marcin Magiera