CD 1 : 1. Music 2. Noise 3. Shoemaker 4. Harvest 5. Pan 6. How’s The Heart 7. Procession 8. Tribal 9. Endlessnes | CD 2: All The Works Of Nature Which Adorn The World 1. Vista 2. The Blue 3. The Green 4. Moors 5. Aurorae 6. Quiet As A Snow 7. Antropocene (inc. Hurrian Hymn To Nikkal) 8. Ad Astra |
Rok Wydania: 2020
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.nightwish.com
Działalność grupy Nightwish można podzielić na dwa okresy – „z Tarją” i
„po Tarji”. W tym drugim okresie bywało różnie, głównie z powodu
„kalkowania” przez zespół wcześniejszych dokonań i silenia się na
powtórne odniesienie sukcesu na miarę najsłynniejszego dzieła grupy,
czyli „Once”. Dlaczego zatem sięgam po najnowszy krążek Nightwish? Po
pierwsze chciałbym przekonać się, czy niesamowita energia, jaką wytwarza
zespół na scenie przekłada się na pracę w studio. Poza tym do tej pory
wokal Floor Jansen wydawał mi się nieokiełznany i nastawiony bardziej na
nieustanne porównywanie go z głosem Tarji, niż na ujawnienie jej
prawdziwych zdolności. Tak naprawdę jej walory odkryłem dopiero podczas
oglądania koncertu Ayreon „Universe”, gdzie gościła w kilku utworach.
Moje oczekiwanie na nowy materiał Nightwish podsyciła ponadto bardzo
dobra solowa płyty Marco Hietali oraz opublikowane przed premierą
single.
Jeśli chodzi o skład: z przyczyn zdrowotno-osobistych z dalszej gry na
perkusji w zespole zrezygnował Jukka Nevalainen. Jego miejsce zajął Kai
Hahto, który to wcześniej dał się poznać w zespole Wintersun. Reszta
pozostała bez zmian: na gitarze basowej i jako wokal wspomagający
niezmiennie Marco Hietala, na gitarze Emppu Vuorinen, za mikrofonem
Floor Jansen, na fletach, dudach i innych instrumentach dmuchanych, a
także jako wokal wspomagający Troy Donockley. Za całość materiału, a
także za klawisze odpowiada Tuomas Holopainen. Bo trzeba jasno i
otwarcie to przyznać: Nightwish to właśnie Tuomas.
Krążek został nagrany z towarzyszeniem The Pale Blue Orchestra oraz z
udziałem londyńskiego Metro Choir. „Human. :||: Nature.” to wydawnictwo
dwupłytowe i oba krążki zawierają premierowe kompozycje (bez żadnych
dodatków w stylu „na drugiej płycie jest to samo, co na pierwszej, tyle,
że instrumentalnie”). To jest też kolejny argument, aby sprawdzić, co
Tuomas i jego drużyna wymyślili tym razem. Pora więc zacząć część
pierwszą, „Human.”, która zawiera dziewięć kompozycji.
Zaczyna się od „Music”. Początek brzmi mistycznie: drążąca skałę woda
kapie tworząc stalagmity i stalaktyty, za chwilę słychać dzikie
zwierzęta i aborygeńskie bębny, a także trombity wraz kobzami. Wszystko
to jest tylko króciutkim wstępem do tego, co wydarza się później. Chór
wraz klawiszami intonuje melodię, która z pewnością będzie fantastycznie
brzmieć na koncertach. I nagle następuje zaskoczenie: wydawać by się
mogło, że zespól ruszy z pełna mocą, a tu delikatnie niczym motyl frunie
śpiew Floor. Przygrywa jej delikatne pianinko oraz towarzyszy Troy na
wokalu. Dopiero nieco później następuje długo oczekiwane uderzenie. Nie
jest źle. Jest radośnie, rockowo, z dobrą grą gitary i perkusji. Dzieje
się tu dużo, jest nieźle brzmiący chór i Blackmore’owa zagrywka w stylu
„Ariel”. Na uwagę zasługuje też ciekawe skakanie wokalistki po nutach.
Całkiem przyjemnie się tego słucha.
Dwójka to singlowe „Noise”. Tu już mamy klasyczny Nightwish: są tu
charakterystyczne klawisze i rozpędzona gitara. Jest tu trochę tego, co
może kojarzyć się z „Wish I had an angel”, jednak w przypadku nowej
kompozycji genialną robotę robi tu orkiestra i wokalistka, która
bezpardonowo śpiewa niełatwą, połamaną linię melodyczną. A gdy do tego
dodamy ciekawy tekst (który Jansen w pewnym momencie nawet wykrzykuje),
to mamy pełny obraz tej naprawdę dobrej i ciekawej kompozycji. Warto się
wsłuchać, co Marco wyprawia w tle na basie, a riff trochę mi się
kojarzy z kręcącym się młynkiem, który powoduje, że można ześwirować,
tak jak ludzkość ześwirowała na punkcie mediów społecznościowych,
selfiaczków i innych bzdur, co dobitnie pokazuje świetny teledysk.
„Shoemaker” to jeszcze jedna dobra kompozycja rozpoczynająca się od
grania melodii na ni to bałałajce, ni to klawiszach lub cymbałach. A
potem jest równie pysznie, bowiem stery przejmuje ciężka gitara, Floor
oraz niezwykle połamana gra perkusji. Nagle za sprawą wspólnego śpiewu
Floor i Troya dochodzi do zwolnienia tempa, co daje chwilę wytchnienia
od tego ciężaru. Później jest tylko lepiej, znów klasycznie, ale jakże
pysznie. Dzieje się tyle, że nie wiadomo czy zawiesić ucho na
fenomenalnej Jansen czy na chórach w tle czy też na orkiestrze. Po
chwili znów mamy melorecytację połączoną z klasycznym operowym śpiewem.
Ależ przeszywająco się zrobiło. Z początkowego nastroju kompozycji nic
nie zostało, ale dzięki temu numer ma tyle warstw, że za każdym razem
odkrywa się coś innego. Ostatnie takty kojarzą mi się natomiast ze
sławetnym „O fortuna” Carla Orffa.
Jedziemy dalej i przed nami prezentuje się drugi singlowy numer,
„Harvest”. I tutaj mamy niestety delikatne dołowanie, bo bardzo nierówny
to kawałek. To chyba wina początkowych słabych fragmentów, które brzmią
jak piosenka z filmu „Król Lew” (brakuje mi tu tylko znajomego „Hakuna
Matata”). Folkowo-rockowy środek numeru, za sprawą rozpędu i świetnych
partii gitary, basu i kozy jest z drugiej strony rewelacyjny. Jednak za
chwilę zespół powraca do początkowej struktury i znów mamy do czynienia z
rockowym gospel. Nie, ten numer ewidentnie nie wyszedł.
Na szczęście to była tylko jedna nieudana chwilka, bo oto nadchodzi
„Pan”, czyli jeszcze jeden całkiem niezły numer. A co jest siłą napędową
tego numeru? Odpowiedź brzmi: „Piraci z Karaibów” + Sabaton = nowy
Nightwish. I o ile melodia zwrotki wyraźnie zgrzyta, o tyle później jest
całkiem dobrze. Mamy tu także ciężką, wgniatającą gitarę. Znów dużo się
dzieje, a moment, kiedy do partii solowej dochodzi chór wraz z podwójną
stopą perkusji sprawia, że w zapomnienie natychmiast odchodzi
przesłodzona zwrotka. Polecam tu ponadto wsłuchać się w pracę Kai na
perkusji – to jego studyjny debiut w Nightwish, a wymiata tak, jakby
grał z nimi od samego początku.
Numer sześć na krążku to „How’s the heart?”. Rozpoczyna go bicie serca i
jeszcze raz instrumenty dmuchane Troya. Nie wiem dlaczego (najpewniej
przez ten festiwalowy refren), ale chętnie bym ten numer usłyszał w
konkursie Eurowizji. Łatwo wpada w ucho i daje się go nucić bez końca.
Klawisze zaś kojarzą mi się z najlepszym (był taki!) okresem Sabatonu.
Nie mówię, że numer jest zły, podoba mi się zwłaszcza jego druga część,
ale nie do przełknięcia jest chyba dla mnie ta jego mainstreamowa
lekkość, zrobiona ewidentnie pod publikę. Sama kompozycja nie przoduje
także w rankingu „post-tarjowej” twórczości Nightwish.
Dlatego przejdę do numeru siedem. „Procession” to przede wszystkim
przepiękna melodia. Niemal rozpaczliwa, ale jest w niej coś magicznego i
kruchego jednocześnie. Wokalowi Floor ładnie dogrywa perkusja i te
niesamowite dźwięki klawiszy i fletów. Z czasem za sprawą gitary robi
się potężniej, ale najlepiej się dzieje w tle – ależ emocje generuje
pierwszy skrzypek. Fajnym pomysłem jest też tutaj podnoszenie barwy i
mocy głosu wokalistki – rozpoczyna delikatnie, lecz z każdym wersem
śpiewa już coraz mocniej. Nie znajdziemy tu innych fajerwerków, ale to,
co tutaj prezentuje grupa za pomocą zaledwie jednej melodii i niemal
niedostrzegalnego refrenu w zupełności mi wystarcza.
Przedostatnim na pierwszej płycie jest utwór „Tribal”. Rozpoczyna się
pełną grozy grą akordeonu i kontrabasów, lecz za chwilę jest jeszcze
ciężej i mocniej. Ależ tam Marco kapitalnie wymiata na basie! A moc,
która przetacza się przez ten numer przywodzi na myśl jakiś rytualny
taniec czarowników wokół ogniska. Floor znów pokazuje swoje walory
wokalne, najpierw starając się trzymać niełatwej harmonii, by za chwilę
puścić wszelkie hamulce i dać się ponieść emocjom. Druga część numeru to
już wokaliza najwyższej próby, tym razem Jansen śpiewa początkową
melodię, ale to, jak ona kończy ten numer sprawia, że szczęka opada.
Końcówka bowiem to długa fraza, podczas której wokalistka daje z
przepony chyba więcej niż zazwyczaj jest to możliwe.
„Human.” wieńczy jedyny numer, w którym usłyszeć można głos Marco
Hietali. „Endlessness” z wolna przygotowuje słuchacza na drugą część –
„Nature.”. Jest wolniejsze tempo, ale i ciekawe smaczki, jak fajna
rozmowa gitary z klawiszami. Natomiast niezwykle czarująco wypadają
chóry i Marco w refrenie. Jest melodyjnie i przeszywająco, także dzięki
orkiestrze. Druga część utworu kojarzy mi się trochę z niektórymi
momentami z „Gothic Kabbalah” (głównie „Adulruna Rediviva”) oraz
ostatnich taktów z płyty „Sithra Ahra” Therionu. Sama kompozycja mocno
rozbudowana i potężnie brzmiąca. W ten oto sposób kończy się pierwsza
część, poświęcona „Człowiekowi”.
Druga natomiast jest zatytułowana „Nature.”. To jedna kompozycja („All
the works of nature which adorn the world”), podzielona na osiem części i
najlepiej słuchać jej w całości. Czego możemy się zatem spodziewać po
trwającej trzydzieści minut płycie? Przede wszystkim dźwięków
instrumentalnej muzyki wykonywanej przez orkiestrę, z nielicznymi
wokalizami. Jedyne słowa, jakie tu padają to krótka recytacja aktorki
Geraldine James zaproszonej do udziału w projekcie. Nie mówi ona zbyt
wiele, ale to, co mówi jest dość ważne. I niewątpliwie są to słowa,
które potrafią poruszyć. Warto się w nie wsłuchać i nad nimi pomyśleć. A
jak dzieło Tuomasa wypada pod względem muzycznym? Pierwsze wrażenie:
jest bardzo bliskie tego, co stworzył Mike Oldfield na „Music of the
spheres”. Również i tutaj mamy do czynienia z motywem głównym, który
zagrany jest na różne interesujące sposoby – za każdym razem równie
przeszywająco i wbijając w fotel. Ale są także i momenty niezwykle
rozmarzone, delikatne, ale które nie są przesłodzone, ot, tak sobie
płynące. Kompozycje są zwarte i nie panuje w nich chaos. Nie brzmią one
również jak orkiestrowe odrzuty z sesji; to przemyślany koncept, a więc
rzecz, na którą decyduje się niewielu muzyków. Bo oto obok ciężkiego
grania z „Human.” mamy kompletne jego przeciwieństwo. Można powiedzieć,
że bez „Nature.” pierwszy krążek byłby niekompletny, bo oba w przedziwny
sposób się uzupełniają. Pierwszy pokazuje pęd, dynamizm ludzkości i
nieprzewidywalność współczesnego człowieka. Druga zaś zaprasza do
powrotu ku naturze, ku delikatnym i fantastycznym prawdziwym dźwiękom.
Muszę przyznać, że tym razem Nightwish miło mnie zaskoczył, tworząc tak
przemyślaną i tak inną od dotychczasowych płytę. Na pewno nie wystarczy
jeden odsłuch, by dojść do jej sedna. Prawdziwie wartościowa muzyka
zawsze wymaga bowiem uwagi, bo często to, co chce powiedzieć nie zawsze
wyrażone jest wyłącznie w słowach. I za to również w przypadku Nightwish
należy się uznanie.
7,5/10
Mariusz Fabin